Pan Tealight i Rozdarcie i Prucie…

„Wszystko i prucie i darcie, rozdarcie, wszelkie rozszycie, cięcie kantów, doczepianie, stękanie, jęczenie… krojenie, mierzenie, pasowanie i dopasowywanie, no po prostu zamęt straszliwy nagle się pojawił w Sklepiku z Niepotrzebnymi. W tej jego części, gdzie ostatnio Księżniczki i Królewny po Best Before… wiecie, próbowały udawać, że są takie ą i ę…

Ale wiecie, wiosna.

Jakakolwiek by nie była, właśnie się kończyła i Lato już przebierało nóżkami, stercząc za rogiem. Już napierdniczało słońcem, już kreowało kolejną suszę, więc… nie no, pewno, że ten cały lockdown, ale przecież wszystko się zmieniało, Turyścizna przyjeżdżała, więc weki już można było szykować, te słoizki, pojemniczki, beczki na większe części, no i oczywiście zalewy. W końcu Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane miała aż trzy szopy, więc czemu nie?

Nie żeby ona o tym była poinfromowana.

Po co ją zniechęcać od początku, wkońcu miała swoje problemy i znowu otaczał ją nimb czarności i pochmurności wszelakiej, błagalne litanie o szarość dnia i nocy ciemności, pieśni zaklinające błękit nieba, by zniknął… tak, co jak co, ale nie była zwyczajowym człowiekiem, może w ogóle nawet…

Hmmm…

A to prucie i donośny, chociaż też i dziwnie chrapliwy, jakby krztuszący się, stukot maszyny, cóż, Pan Tealight dawno temu nauczył się, iż o pewne rzeczy kobiet pytać nie trzeba. Same w końcu przyjdą, jeśli taka będzie ich wola, a na razie wolał błogą nieświadomość i lody z kwiatów czarnego bzu…

Takie smaczne.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Dueodde.

Ludzie wrócili.

Turyścizna.

Bleee… straszna sprawa. Dziwaczna po onej pustce. Linie na niebie, straszne to takie wszystko, szczególnie, gdy idzie się na Dueodde. Gdzie ludzie próbują udawać, że wszystko jest jakby nic nie zaszło, że mogą robić rzeczy, ale tylko dzieci próbują wskakiwać do wody, chociaż wieje i ogólnie mówiąc dziwnie…

W powietrzu jakaś mocna duchota, piasek oczywiście, jak zwykle włazi wszędzie. Nie wiadomo w jaki sposób, chociaż pani premier taka strasznie niezłomna, nieustraszona i twarda, to skąd one wszystkie niemieckie auta?

I ludzie?

Hmmm…

Nie dociekam, idę w wydmy. Idę w wydmy, bo u nas można. Bo u nas tyle tego niesamowitego, białego, drobniutkiego proszku-piasku, i one falowania, kształty, struktury, zagubiona, wyczyszczona cegła, może z jakiejś podwodnej budowy, trawy i mikre sosny powykrzywiane wiatrem, ale dumne z tego, że wciąż trzymają się tak bardzo niepewnego świata… kosmicznego, księżycowego może i krajobrazu, ale jednak… pustka tutaj. W pewnym momencie, tak naprawdę, w głębi, zagłębieniu, wszelako nie jesteś świadomy gdzie iść.

W którą stronę?

Bo przecież ni widać wody, choć ją czucjesz, nie widzisz jej, ale jest i ona wieża, latarnia morska w tak smukłym kształcie, że żadna dieta ci nie pomoże, więc… wspinasz się. Wspinasz i wspinasz… i widzisz oną ciemną nitkę w dziwnie wielkiej oddali. Idąc wydmami dotarcie do wody to po prostu prawdziwa droga przez mękę.

Wiatr, słońce, pustka, ona biel… z jednej strony schronienie i ochrona przed świaem, z drugiej, gdyby tylko te piaski chciały, wiesz, że pożałyby cię i oskórowaly w sekundy trzy. A reszty dokonałoby słońce i wiatry…

I sól.

Ona wszechobecna sól.

W tej całkowitej bieli wszystko wydaje się być i możliwe i grzeszne, i wybaczone.

Wszystko.

Biała latarnia, białe piaski, biel, w którą zmienia się błękit nieba pod wpływem wrząccego słońca i jakiś jebany spitfire… znaczy no ten tam, isko lecący odrzutowiec, kurna, serio, ja tutaj toczę dysputy sama z sobą w onej bieli najczystszej, a wy mi tutaj nad głową właściwie mi czachę rysując, bezczelnie tak…

Serio?

Naet dwa. Mam dowód na zdjęciu!!!

Ech, no i widzicie, człek się stara wyciszyć i uspokoić na plaży wielkiej i ogromnej, na onej pustce piaszczystej i wszelakiej niskiej roślinności…

I nic z tego.

Nawet siku nie zrobisz, bo przecież nigdy nie wiadomo, czy ktoś nagle zza jakiejś górki nie zrobisz. Bo ono schowanie, ukrycie się, naprawdę jest takie ino pozorne. Ino pozorne! Naprawdę… wszyscy cię widzą, wszyscy podglądają.

Paranoja?

Może?

A może to ten piach? Może to one kryształki i sól ona, wieie, może to już miraż jakowyś, może coś się pod kopułką nie tak styka, może i coś w końcu się wykluwa z onych myśli skażonych dziczą i pustką? A może… może… jednak to prawda? Po prostu, zwyczajna, ale wiecie, wszyscy się na to godzą, więc…

… więc…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.