Pan Tealight i Zły Balonik…

„No zły był i tyle.

Wściekły jak najgorszy zarazem zarazek, wirus i teściowa niezaproszona na ślub swej córki jedynaczki… czy coś w ten deseń. Albo wiecie, koleś, co to miał kupon na promocję i mu mówią, że ona promocja ino dla dzieci, a on na to, że to dyskryminacja, albo ogólnie mówiąc… wiecie…

Wkurwiony, wkurzony i wszelako podminowany, niczym wiecie, babeczka czekająca na wyprzedaż, do której się niestety nie może podłączyć, bo jej internet dziwnie zbyt powolnie chodzi, no i już jej ten kolor szminki, na który tak bardzo polowała, niczym lew na łanię, kuźwa już wykupili…

Wiecie, jak te dzieciaki, które nagle się dowiadują, że wakacje odwołane, a cała ta kwarantanna, chociaż miała być ino izolacją, to tak właściwie był pic na wodę, a teraz w lato chodzić będą musiały do szkoły… albo Pan Tealight, któremu ktoś kubeczek nadgryzł, bo widać, widocznie głosny był…

Czerwony, jebany balonik.

Którego nikt nie chciał.

I dlatego zły był, bo wieie, on taki nieekologiczny wszelako i jeszcze sznureczek może się zaplątać w zwierzątka i tak dalej…

Zły…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Okay, no to jest w Malmö, a raczej pod miastem, taka tam galeria handlowa. A jak wiecie, jeśli chodzi o galerie handlowe, to ja „like a virgin”. Pewno, że bywałam niegdyś w jakichś, ale jednak, kiedy to było… i sorry, ale one mniejsze wtedy były i jakoś takoś, no wiecie, takoś jakoś… a to coś, cała architektura, cała barwność, cała… no dobra, trochę duszno było, ale ponieważ to był taki czas bardzo małoludziowy, to wiecie, człek se zrobił wycieczkę architektoniczną.

Serio.

Naprawdę można pójść w takie miejsce nie na shopping.

Nie żebym nie kupila kubeczka z zimowej kolekcji, który przecenili na 25 koron szwedzkich, co jest śmieszną sumą na takic cudny kubeczek, a ja wiecie… kalendarz julowy robię cały rok, bo żyję tylko dla grudnia, więc…

No więc chodzi o oną galerię.

Mieści się toto zaraz obok genialnej rzeźby ludzkiej, męskiej dokładnie, głowy, czy raczej pół głowy bo tyłoczaszki nie ma, na okrągłym rondzie usytuowanej. Serio. Obok zaraz dziwny pond, widać, że ludzie od architektury zieleni wciąż jeszcze nad czymś tutaj pracują, no ale… ale jednak ta głowa.

Przejeżdżaliśmy obok niej tyle razy…

I kilka dni temu, po raz pierwszy… okazało się, że on pluje.

Dokładniej, to z us cieknie mu na niewielką wysokość dziwnie geometryczny strumień, który… nie do końca wiem, gdzie spada, bo wiecie, obserwacje z auta nie pozwalają na dokładniejszą eksplorację, ale poczekajcie no… ja kiedyś jakoś tam dotrę i se ją sfocę. Promise!!!

W ogóle Malmö, jak wspominałam wczęśniej, to skarbnica wszelkiej artystycznej myśli… a jeśli chodzi o rzeźby to już mega!!!

Aczkolwiek mają też graffiti wybitne.

O tym na moim galleriowym blogu, jakby co.

Znaczy będzie…

Ale… jedziemy koło głowy. Nie łypie na nas, czyli gites, godni jesteśmy dostąpienia onych wrót barwnych… niebieskich, żółtych, zielonych i czerwonych… i jeszcze szklanych, choć to chyba pleksi, czy coś? Metalowe obramowania… niby zwyczajowa rzecz, piętra, parkingi, sklepy, z których każdy jakoś stara się zachęcić kupujących, niektóre mają nawet one cudne okna, przepiękne, ale oczywiście wychodzące nie na świat, ale na ścieżki, uliczki, po których przechdzają się ludzie…

I wszędzie sztuka.

Ale właściwie całe to miejsce, to sztuka. Może i nowoczesna, ale w pewnym miejscu, jeśli tylko uda się wam akurat dostać tam bez innych ludzi, jest widok, który czaru. Bo przecież wysadzone odbijającym wybrane krzywizny materiałem ściany sprawiają (gięte szkło), jakbyście byli w zamku z obrazów Dalego…

Wiecie… roztapiąjące się zegary…

Na zewnątrz jest jakaś kładka, ale nie wiem, czy można tam wyjść, czy to tylko tak sobie, by dodać trochę drewna, dla kontrstu…

A sklapy… no jak sklepy.

LOL

Sorry, nie znam się. Za to bardzo popularna w Szwecji jest zwykła samoobsługa. Czyli komputerek, zakupy, sam skanujesz, sam się drukujesz, no i wychodzisz. Hmmm… z jednej strony super, nie wiem, ale nie potrzebuję opieki przy wyborze gaci, jednakowosz… takie to Terminatorowe!

Polecam!

Czy ja wspomniałam jak to się nazywa? Pewno tak… zresztą, kiedyś pisałam o tym miejscu, małpim gaju z roślinami, oranżerią właściwie w środku, zieleniami, ech… to trza zobaczyć. Naprawdę. I głowę też.

Emporia, to jedno z największych centrów handlowych w Skandynawii? Serio Wiki? Kosztowała 2 miliardy koron? Szwedzkich oczywiście… Rany! No ale, architekci, a dokładniej architekt, to Gert Wingårdh z Wingardh arkitektkontor. Właściciwleme jest firma/spółka Steen & Strom.

Hmmm…

PS. Rzeźba nazywa się „Matka”.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.