„No stoi.
No stoi i chyba dycha, albo i dwie dychy, może trzy nawet dla niej warta moja lodówka. Oczywiście w ichniej, mewiej walucie. Wiecie, tu kupa, tam jajo, pięć patyczków i ono błyszczące coś, co od mew dostały…
Ale kurde, ona ino stoi.
Stoi niczym wredna rzeźba, o którą nikt nie prosił, o którą nikt się nie ubiegał, trofeum, rozumiecie… bardziej jak dar od teściowej, który to musisz ciągle trzymać blisko okna, bo małpa, znaczy teściowa wyżej wymieniona, wiecie, darczyńca niechętny, tudzież wredna kichawa, co to dobre wiedziała co robi, no ona często przechodzi, a jak ją widzi, to wiecie, nie wchodzi do środka i tak dalej…
Stoi.
Dobra, wiem, iż chce jeść.
Cokolwiek, kiedykolwiek, znaczy najlepiej od razu, teraz, nagle, bo przecież ona chce i tyle. Chce jeść. Bo zwyczajowej, może i wrednej srasznie, Turyścizny nie ma, jaja lepiej wykarmić za kradzione, niż… z drugiej strony, przecież za ptasi perfomrmance trzeba zapłacić, no, więc niech płacą, jedzeniem niech płacą, a nie wirusy wymyślili, gdy świat tutaj…
… się jajeczni.
Stoi… patrzy się.
Przechyla łeb, bo wiadomo, wiecie, ona nie może tak na wprost, jak człek, jak uczyli, że uczciwie, ale tak z boku musi… dziwnie…
Patrzy się.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Mój listonosz, to teraz Królewna Śnieżka.
Znaczy nie, wróć…
… ta blond taka, no któraś z nich, serio. Nie widzieliście gładszej skóry, włosów tak białych do ramiom rozwiewanych przez wiatr, który chyba ma na stałe zamontowany w okolicy ramion…
Nie, nie wygląda jak Ken.
Szczupły i wysoki, raczej jest elfi…
No na pewno z jakiejś bajki, no!!! Wiecie jak ja się czuję, jak przychodzi by coś, ekhm, doręczyć tak osobiście. No jak Kopciuch, który nie dostąpi przemiany, bo Matka Chrzestna go olała!!! Wiecie, nawet nie te brzydkie siostry, bo jakoś na złości i wściekłości mi zbywa, ogólnie mówiąc, to jakoś takoś…
Już wolałabym te podłogi szorować.
Ale bez pakowania się w kieckę i dynię.
No i szklane pantofle? Serio?!!! Toż to tak bardzo sprzed zeszłej epoki! Serio. I ta moda chyba już nie wróci. Choć mają te prześwitujące z plastiku, co nogi w nich cuchną… bleeee… może kryształowe? Hmmm… może takie z kyanitu? Może jednak bym się wtedy zdecydowała, no nie wiem.
Poza tym, z nowości, rzeźbę mam.
Ruchomą!!!
A wiecie… czasy nastały jakie nastały, knajpy pozamykane, ludzie ino ukradkiem żarcie z nich wynoszą, bezczelniaki totalne. Nie żeby zeżreć na zewnątrz, podzielić się z innymi, przecież wszyscy jesteśmy naturą, wszyscy a wszyscy i winniśmy sobie pomagać… czyli się dokarmiać, no!!!
… ale ludzie nie słuchają. Biorą ono żarcie, wciąż ciepłe, pachnące i ciągną je do swoich aut albo i domów od razu, w tych plastikach cholernych, wiecie jak to jest z człowiekami. I nie dzielą się z biednymi, przywyczajonymi do nie do końca darmowej wyżerki. Bo przecież, nie oszukujmy się, mewy to rozrywka. Mewy robią tutaj za konferansjerów. mewy ucza się waszych języków i tak dalej… budzą was, może i o barbarzyńskiej porze, no ale… jednak są onym głosem morza.
Razem z falami.
… więc bidulki głodują.
Bo co do ryb, to wiecie, łowić nie wolno, pasą się ino foki, których jeść nie wolno, a które mogą rozpierdalać ekosystem i nagle… nagle mam mewę. Przyznaję, że kilka razy człek coś wyćpał, bo karmi wrony, więc i mewy, wiadomo się załapią… no i jedna chyba uznała, że zostanie naszą rzeźbo-kurą!!!
Stoi na płociku od tarasu i się glapi.
Podchodzi do otwartych drzwi i gulga, albo jak ptactwo domowe, wiecie, no takie dźwięki wydaje!!! Żeby nie było, własną wronę też mamy. Malutka taka, ale jaka zadziorna!!! Jak mewa dorwie się do żarcia pierwsza, to ta ją w dupsko… widzicie, kiedyś wrony nie tykały mew, jakoś tak, nie były aż tak agresywne…
Ale wiecie, czasy się zmieniły.