„Krągłe były.
Z tupecikami.
I to serio na kiepski klej przytwierdzonymi!
Dlatego szli bardzo powoli, wypełniając obietnicę, którą sobie złożyli kilka lat temu, że to zrobią, przejdą tym dziwnym wąwozem, a że wiosna zawitała i jeszcze sucho dość było, więc może nie będzie tak głęboko… wiecie, jak sobie coś niektórzy obiecają, to zwyczajnie już muszą, nawet jak w połowie błoto atakuje i się lekko tonie, nawet jak nagle dzikie jeżyny pragną ich krwi, to oni ją im dadzą, by tylko dojść do nońca, by tylko… wypełnić ono dziwne pragnienie…
Szalone może nawet?
Mocno pokręcone?
Ale przecież sobie obiecali, rzeczka stała się strumyczkiem leciutko ciurkającym, ale kopy liści mąciły wzrok. Słońce z góry grzało, choć i wiatr wiał, na dodatek z pól zalatywało gnojówką zmieszaną z jakimś chemicznym ulepszaczem… ale były tutaj te głowy trolle, te tupeciki i skały po jednej stronie stałe, a po drugiej zmieszane z ziemią i korzeniami, no i jeszcze stosy gałęzi, które nagle przestawały być twardością, a stawały się bolesnym gruchnięciem kością ogonową o głaz…
Taki bez czuprynki.
Ale obiecali sobie.
Obiecali…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Zimne dni” … i jest! Żyje!!! On żyje, i to nie pierwszy raz, raczej znowu, ale czy na pewno?
Naprawdę?
Do końca?
Właściwie, to nie. Znaczy żyje, tak, ale to, co wraz z jego powstaniem z martwych się narodziło, ten cały problem, walka, ona siła… nie, to nie jest on. A może wciąż jest on? Czy rycerskość, Zima, przejmuje jego osobowość, czy jednak to wciąż zwykły mag… silny i pozbawiony hamulców, dziwaczny miejscami może… ale wciąż Dresden… Czy jednak nie? Czy jednak to już tylko…
Magia Zimy?
Tak, oto rodzi się kolejny problem, rozpoczyna się największa z bitew! I to on będzie grał w niej pierwsze skrzypce. Oczywiście jako Rycerz Zimy. Wielki, nie do końca zdający sobie sprawę z tego, kim się stał. Czy też raczej, kim stworzyła go ONA. A z drugiej strony, to wciąż on i jego przyjaciele, znajome miejsca, które odkrywają nowe, mroczne tajemnice. Wyspa, znajome osobowości, ale też…
Całkiem inne siły.
Książka jest niesamowita.
Naprawdę.
To z jednej strony ono znajome pisanie i język, ale z drugiej, taki zwrot jak w… no tak, w „Piratach z Karaibów”. Samotny strzelec. Wieczny buntownik, ale teraz walczący z samym sobą też. Poświęcający się. Ale też ojciec! Brat! Mężczyzna, który kocha i możliwe, iż jest kochanym…
Powieść rozwija osobowość znajomego nam maga. Zmienia się z tych zwyczajowych pogoni za złem, problemów z wampirami w coś, co naprawdę jest ogromne. Może i zbyt wielkie dla niego. I oczywiście, jak zwykle, to inni rozdają za niego karty. I każda z nich jest znaczona. Oj tak!!! I nikomu nie może wierzyć, bo w tej części ci, którzy najbardziej byli wiarygodni, zdradzają…
Bardzo wielka, ważna, istotna część przygód Dresdena. Coś, co zmienia się w zwykłej rozrywki w opowieść o człowieczeństwie. Ale wciąż miejscami przyprawia o szaleńsczy rechot. Choć… częściej o łzy.
A zakończenie… o kurna!!!
Żółte pola.
Zaczęły się już żółte pola.
Tym razem bardziej w okolicach stolicy, ale widzę i jedno z okna, niczym rąbany, wielki mleczyk wystający zza domu sąsiada. A mówiąc o sąsiedzie, to kurde ostatnio mniej świeczek pali. Coś podejrzewam, że one czarne msze, co to się tam odbywały, to jakoś mają teraz niższe datki na tacę, czy coś? No wiecie, i na tealighty nie starcza. Bo już nie mówię o pożądnej gromnicy z białego wosku. Choć jeśli o mne chodzi, to najlepsze są świeczki z pszczelego wosku.
Kocham je.
Bo wiecie, mieliśmy świeto wyzwolenia, znaczy… nie żeby my, bo przecież Wyspa jako taka oberwała bombami na koniec i dostała obco brzmiących żołnieży zza wschodniej granicy, więc… tutaj to zawsze było inaczej.
I wciąż jest.
A już ostatnio, kurka podwodna no!!!
Wycięte drzewa w Gudhjem, zniszczone zielone miejsca, wycięte krzaki, bo podobno będzie bardziej artystycznie wstawić płotek z osiki czy innej nibykrzewnej dziedziny. Ech… rozumiem chęć odwzrorowania przeszłości pociągowej, ale jednak… nie oszukujmy się, kto zrozumie betonowy krąg?
Komu chce się czytać?
Kogo to obchodzi, jak ma plażę i morze za rogiem?
Szczerze mówiąc, wszystko opada.
No dobra, ale…
Co do całej reszty, to wciąż nic nie wiadomo.
Na razie podobno przebadać mają całą, szeroko pojętą, służbę zdrowia. Nie wiadomo jak, po co i w ogóle, szczególnie w obliczu wieści o próbkach z grudnia z Francji, które nosiły w sobie wirusa…
Bo przecież serio, kto wierzył w to, że Chińczycy, którzy podróżują tak namiętnie, nie roznieśli tego od razu? No błagam! Pomijamy doniesienia o tajemniczych chorobach w listopadzie? A pomijajmy… tak szczerze, to nie wiem czy całe te maseczki i tak dalej ma jeszcze sens? Bo jeżeli ma, to oznacza, że będziemy w tym tkwili już zawsze. Tak wiecie, na zawsze, tego nie da się powstrzymać.
Zastanówmy się.
Wirus sobie jest i żyje i ma gdzieś ten cały sezon grypowy. Nawet jeśli będzie szczepionka, to za 2, 3 lata… bardziej 3 lata, bo sorry, ale testy… ktoś chętny na testowania? Nie no, rzucą wam pewno w TV, że to oznacza ochronę innych, że egoizm i tak dalej, manipulacja w czasach trenerów personalnych to już serio sprany temat, no ale! Wciąż się łapiemy na te ich gadania, czyż nie?
Tutaj się łapią.
Bardzo…
A to oznacza, że mamy dwie grupy ludzi, tych, co twierdzą, że muszą siedzieć w domu i trza się nad nimi użalać i tych, co wyłażą, bo wolno, bo przecież czemu nie, bo i tak dalej, no ale… to, co jest gorsze, to hejt, który dosięgnie obydwie strony. Na razie modna jest ona #stayhome. Co będzie potem?
Nie wiem…
A lato za rogiem.