„Miała nowy kubek.
No miała.
Żeby nie było, jakoś tak Chowaniec stwierdził, że czemu nie i na zapas wziął też drugi, więc tak naprawdę kubki były dwa.
I to obydwa nowe.
I takie same, choć nie identyczne.
I na dodatek w jednym ktoś mieszkał.
… więc wiecie, ni herbaty nie nalejecie, bo jeszcze to jakiś gatunek zagrożony, dodatkowo wrzątku nie lubujący, choć liście może i chrupiący, albo co gorsza domagający się cukrów białych, a tych nie miała Wiedźma Wrona Pożarta, chociaż naprawdę miała kupić, no obiecała sobie, bo czasy tak mocno i wybitnie gorzkie i porąbane, że naprawdę możnaby sobie popuścić…
I odpuścić.
Ale… nabycie kubka z bytem dziwnym oznaczało, że Wiedźmia Menażeria, twór, o którym niby wszyscy wiedzieli, ale mało kto w to wierzył, się rozrosła. Może nie o kogoś głośnego i wielce nagabliwego, ale słodkiego, malutkiego, brązowego niczym mleczna czekolada, z różkami łosimi, czterema odnóżami…
… no słodziaka po prostu.
Ale wiecie, wrażliwego i raczej niezbyt skorego do jakichkolwiek wynurzeń.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
I nastały trzy mroczne dni.
Wiecie, takie w wersji wiatr, troszkę deszczu, dziwne uczucia w sobie, jakieś mącenie myśli, jakieś dziwne takie pomroczności… i jeszcze na dodatek oczywiście ból głowy. No bo zatoki nie wyrabiają.
Ale za to w końcu przestaną cuchnąć pola.
Mam nadzieję.
Wiecie, wsio się umyje… może?
Może i tak jakoś się ludziom myśli umyją i marzenia odświeżą i jeszcze, no jakoś takoś, wiecie, się odświeżą i znowu spojrzą na świat jakoś tak… no jakoś tak, tak jakoś. Wiecie, nawet nie wiem jak. Nie mam pojęcia co będzie, co jest i co było… choć nie, co było to tak w granicach kilku tysięcy przed naszą erą, to może być, więc… cała ta reszta, to wiecie, raczej już mnie się nie lepi.
No wcale.
A wcale.
Trzeba przyznać, iż panika w całym onym wakacyjnym resorcie u nas sięgnęła zenitu. Jedni otwarci inni ino na wynos. Tak sobie myślę, że może jednak dałoby się i campingi zrobić takie na wynos. Wiecie, wynosi ktoś domek i stawia na polu. Albo namiot i tojtoja do tego… O właśnie, w granicach tojtojów, wiecie, kibelek rzecz bardzo ważna, no więc robią u nas nowe. Ubaw roku, bo niektóre wyglądają, jakby miały miec i podłączenie do VIFI? Hihihi… mam nadzieję, że to ino żart, ale z drugiej strony, dlaczego kładą internet na polach?
Dla underjordisków?
Może?
Może i magiczny ludek chce podłączenia do Insta i TikToków!?
No ale…
3 szare dni.
Dobra, tak naprawdę nie do końca szare, bo czasem coś tam błysnęło promieniem słonecznym, jakby nas jakieś ufoki sprawdzały, czy wciąż tam dychamy pod tym płaszczykiem pandemi? A może już nie dychamy?
Wiecie, z ufokami to nigdy nie wiadomo.
Naprawdę, nigdy.
W końcu mają o wiele lepszy widok na ten nasz świat. Może i są w stanie oglądać wszystko, oceniać i wszelako poddawać jakimś większym analizom? Kto to wie? W końcu od punktu widzenia, znaczy no siedzenia, zależy wiele.
Dobra, ale wróćmy do deszczów niespokojnych, które zakłóciły mi noc, majówki, która się nie odbyła no i oczywiście onego oczekiwania na wolne, które powinno sprowadzić na Wyspę Turyściznę. Może nie nazbytnio zagramaniczną, ale wiecie, z kontynentu! To właściwie to samo jakby jakoś takoś. Tam żadna różnica. Dziwni ludzie co mają IKEAę i takie tam inne wielkie szopy. LOL
Czasem naprawdę mocno widoczny jest ten rozgranicznik między nami a nimi.
Znaczy wyspowymi i całą resztą.
A podobno wszyscy my tacy jednacy i wszyscy w tym razem. Ha ha ha!!! Błagam. Wiecie, to jak w tym powiedzeniu, że złamane serce jednak lepiej się leczy w deszczowy wieczór w limuzynie niż na rowerze. Czy też w tramwaju… chociaż tramwaje kocham. Wciąż. Nie jechałam w żadnym od zeszłego wieku, ale jednak…
Ech, te dziwne zanurzenia przeszłościowe.
Może jednak ona przeszłość wciąż jest…
Może?