Pan Tealight i Misja…

„No więc wiecie, wybrały się na misję.

Nie no, przygotowane i tak dalej, ale wiecie, tak trochę wyglądające, jakby im pierdyknęło coś dziwnego we łbach. Ale też czasy są takie, a nie inne, więc co się im dziwić. Nikt się nie dziwił. Zwyczajnie tylko postanowili to zaakceptować, pomogli w pakowaniu, zrobili kanapki i herbatę w termosie, ktoś tam nawet pozbył się lekko zleżałych cukierków, no cóż, cukier potrzebny w drodze…

Machali.

Poleciało łez kilka.

Ktoś nawet wyciągnął jakiś taki transparencik i flagi były, no ale flagi, to wiecie, zawsze być muszą. Szczególnie tutaj. Ktoś coś zanucił, ktoś nawet poemacik złożył, bo dlaczego nie, poleciał lekkim freestylem… a potem, gdy im zniknęły za rogiem Domostwa, to wiecie, popatrzyli na siebie i wrócili.

Do swoich zadań.

Świat był dziwaczny, przesiąknięty strachem i zaczęli wątpić w to, po co one w ogóle się wybrały gdziekolwiek? Jaki to miało sens? Jakie miały być tego konsekwencje i tak dalej, więc wiecie… zaczęli się martwić nagle. Zaczęli kombinować, że może, że naprawdę… a potem ktoś w drzwi zastukał i były z powortem.

Okazało się, że ino na misję poszukania niebieskich anemonerów się wybrały, a że znalazły dwa zaraz przy drodze, to wróciły.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Saltuna.

Znowu na sprzedaż.

Nie wiem, ale tak wiele domów ciągle i ciągle wraca na rynek nieruchomości. Jakby… nie mogły się przywiązać do człowieka, albo zwyczajnie, wiecie, robili nas w balona. Bo czasem robią, by podbić cenę, by zwrócić uwagę szukających domu, by jakoś tak, zanęcić, rzucić przynętę…

Od czasu, gdy człek w końcu kupił dom, nasz pierwszy i cudowny, no dobra, pewno, że wciąż w nim masa roboty, ale jednak, kochany, cudowny. I ta przestrzeń. Wciąż nie możemy się przyzwyczaić do tego, co dla wielu jest normalnością. Wiecie, ogród, podjazd, sypialnia i mały pokoik, który zamieniliśmy w szafę.

No i łazienka.

Z wanną, coś, co nieczęsto się spotyka na Wyspie, szczególnie w starszych domach, pamiętajcie, że natkniecie się na malutkie, miniaturowe łazieneczki, jakby ludzie, nie wiem, nie spędzali tam czasu? Ja tam lubię sobie posiedzieć w łazience… i ta akustyka. No i wiecie, prywatność, czasem człowiek lubi. Czasem człowiek musi pobyć sam ze sobą, chociażby podczas dłuższego prysznica, bo wanna, to wiecie, ja raz, dwa razy w roku może w nią wejdę, no nie…

… kłamię, codziennie, jak przecieram okno.

LOL

No co… to jednak łazienka.

No i jeszcze jedna sprawa, każdy dom posiada bryggersa, czyli miejsce ogrodowo pralniowe i wszelaką przechowanię. To tutaj zostawiacie rzeczy świąteczne, pudełka, które mogą się przydać i jeszcze niezużytą farbę. I oczywiście doniczki pod zlewem, bo zlew być musi i pralka. To w końcu głównie pralnia, ale zawsze z onym bocznym wyjściem, najczęściej do ogrodu, aczkolwiek… jeśli nie do ogrodu, to bardzo często ludzie uznają je za drzwi, w które należy zapukać.

Nie rozumiem…

Kompleks służby, czy co?

Ale Saltuna.

Podobnie jak Listed jakoś ludzie przejeżdżają, ale nie zatrzymają się. Czasem śmierdzi, dobra, czasem często, a domy na sprzedaż znajdziecie tutaj równie często, podobnie jak dwa strumienie i kamienistą plażę, może nie do kąpieli, bo płytko, ale jednak bardzo sympatyczne miejsce.

I fajne kamienie.

Ale to, co warto tutaj obejrzeć, to architektura.

Kapitalne domki.

Młodsze i starsze, rozmaita architektura, do tego oczywiście Hvide Hus i jeszcze ten ogród, którego wciąż nie obejrzałam. Warto się tutaj zatrzymać i popatrzeć. Na oną powolność. Typową villagowość. Ale jednak taką bardziej wiecie, letnią. Bo co jak co, ale większość domów tutaj to sommerhusy.

I tyle.

Ale są tu i tacy, co mieszkają cay rok. I się im nie dziwię, bo życie w Hvide Husie musi być niesamowite. I ta ścieżka nadmorska, którą można dotrzeć do nawet Svaneke… naprawdę warto się nią zainteresować. Tak, nie jest dla rowerów i jest raczej dla tych co się nie boją ubrudzić i nie polecam jej latem, bo miejscami napad robali może być za bardzo overwhelming.

Naprawdę.

No i te roślinki.

Naprawdę, szczerze, poszukajcie ścieżek na Wyspie, bo nawet w samym Gudhjem jest ich kilka, ukrytych, czarownych, niczym magiczne ogrody.

Naprawdę warto chodzić…

I choć Saltuna lekko się podniszczyła, idioci wycięli drzewa, potem wiatry się wkurzyły i powaliły wielkie dwa, zniknęła cudowna, magiczna kapliczka pogańska… no cóż, wibracje się tam zmieniają… szkoda.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.