Pan Tealight i Toaletowy…

„Uznał się za króla.

Nosz kurde no!

I nie, że tylko Króla Dup!

Nie!!! Jeszcze może ona wyłączność na władanie akurat onym elementem jakoś by mu uszła, bo wiecie, to ona część cielesności, wszelaki organ zawiadywania, czasem niepewność zwodnicza…

… taki, że raczej nie wszyscy się do niej pchają.

Nie no, pewno, że ma takich wybitnych zwolenników, no ale…

Się uznał. Nagle, w jakiś dziwny, ponadczasowo dziwaczny sposób, stał się władcą i pożądaniem prawie każdegu bytu ziemskiego. Naprawdę. Nie no, na pewno był ten pierwszy, wiedzieć, jak to płatek śniegu lawinę budzi… no to na pewno było z nim podobnie.

Oni to mu zrobili.

Ludzie.

Uznali go za nowego Pana Świata i Wszechdupia, więc… zaczął się domagać pokłonów. Więcej, chciał swoich własnych światyń, zakonów, kleryków, kacyków i kacykówny, bo on jakoś tak, bez urazy, ale jak najbardziej rozróżniał je. Nawet podobno preferował oprzyżądowania żeńskie, ale…

Nie dyskryminował.

W ogóle…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Na krawędzi otchłani” – … okay. Nie ma co, na pewno powieść na czasie. I tak, coś innego od tego autora. Nowoczesnego, technicznego, informatycznego… wszelako szpiegowskiego, a może…

Zwyczajna współczesność?

Codzienność tak wielu z was?

Bo czy nie śledzi was ktoś? Ile macie aplikacji na telefonie? Ile telefonów? Ile razy to one kierują waszym życiem, a nie odwrotnie? Oto nadchodzi nowy twór i to właśnie nasza bohaterka ma pomóc mu stać się ludzkim i dobrym. Ona sztuczna inteligencja, która… no wiecie… robi to, co zwykle…

Powieść na pewno powiela schemat, końcówka lekko zaskakuje, pewne wieści szokują, ale samo zakończenie jakoś… jest cliche. Ogólnie niby poprawna powieść, przerażająca na pewno! Szczególnie takich atechnicznych jak ja, świadomych… ale poza tym? Na siłę wepchnięty romans, jakaś taka dziwaczność. Miejscami zbyt płytko, miejscami czujecie, że onych bohaterów jest zbyt wiele…

A kulminacja…

Ech!

Czy warto przeczytać? Na pewno do połowy!!! Chociaż, w dzisiejszych czasach i przy tym wszystkim, nie wiem, czy nie dla zbyt wielu będzie zbyt straszną. Codzienną strasznością wszelakiej bytności.

Spacer…

Brzeg.

Kraniec Wyspy. Granica pewna, wszelaka miejscami linia między kamieniem a wodą… i one malutkie porty, domy stareńkie, kominy wędzarni i te domy wielkie. Zniszczenia powietrzne, po onych wicherach wszelakich, ale na szczęście nie jest aż tak źle. Na szczęście wciąż stoją one kapitalne domy.

Ono miejsce… ciągnące się między Hasle a Jons Kapelem.

Miejsce, by przejść, przejechać rowerem, dla mnie, zwalniać, posiedzieć, posłuchać kamieni, zapatrzeć się na różnokolorowe łódeczki, na one wszelakie utensylia rybackie, których nie rozumiem. I oną mnogość dziwną, pozamykanych jednak ludzi. Kaszlących. odosobnionych, ale jednak… przerażających.

Uwielbiam spoglądać na tę wodę.

Taka zielonkawa, szmaragdowa, niczym płynny klejnot.

Ale ja nie po małe porty tutaj dziś, choć i tak pozwolę się im omamić. Pozwolę ich czarowności do mnie dotrzeć, a potem się wspinamy. Choć… choć tak naprawdę, to nie chodzi mi o dojście do Jons Kapela. Nawet, widząc, że ktoś tam jest, wolę jednak nie. Wiecie, u nas tyle miejsca, że można zachować dystans.

Spokojnie…

Ale mi zależy na onym wzgórzu, które zdaje się gromadzić nocą morskie elfy, i które tutaj tańczą i jedzą to, co ludzie im zostawią i plączą kwiatki, plączą kłącza, gałęzie składają w dziwne kształty, w runy elfie…

Dziwne miejsce, gdzie mam nadzieję spotkać przylaszczki.

I udało się!!!

Jest ich niewiele i są wszelako martwe.

Takie jakieś pragnące rosnąć, ale jednak… kokorycz podobnie, zawilce dopiero próbują, ale ostatnio jakoś coraz więcej przymrozków, więc, więc wszystko jakoś tak nie wie co zrobić. Jak się zachować…

Jak wzrastać.

Drzewa zdają się powstrzymywać od kwitnienia, pąki drżą, ale się nie dają, a słonko wali mocno. Tylko, że przymrozki poranne jakoś takoś chyba mocno zmieniają wszystkim całą oną wybuchowość kwitną, którą człek pamięta z dzieciństwa. Wiecie, one wybuchy bieli i różów na wiosnę. A tu już…

Koniec marca.

Kurde…

Tyle tygodni we wszelakiej jakiejś tam izolacji. I tej Turyścizny nie ma. Te pustki wszelakie. Sklepy pozamykane w dużej mierze. Wciąż zmieniają, ulepszają one odległości międzyludzkie. W marketach prawie wszystko jest, ale wiecie, u nas raczej rzadko cokolwiek wszystko jest.

Z mięsem jakieś takie luki…

I paracetamol dla dzieci jest na receptę!!! No wiecie, pewno smaczny i może kupowali sobie do herbaty, czy coś?

Nie wiem właściwie.

A na Jons Kapelu cisza!!!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.