„Rany, no bo polazł z nią na spacer.
Tak, sam wciąż się zastanawiał dlaczego to zrobił, jeżeli ona chciała tylko wyjść na spacer krótki. No dobra, krótki dla Wiedźmy Wrony Pożartej Przez Książki Pomordowane miało inne znaczenie, niż dla reszty świata, ale jednak… sam z nią polazł, więc jeśli o to chodzi, to może być wkuty wyłącznie na siebie?
Czyż nie?
Przecież jest dorosłym. Więcej, Przedwiecznym nawet, a jej się zawsze tak dziwnie daje podejść. No i wiecie… zaliczył znowu wpadkę. Taką wielokilometrową. A obiecała mu, że tylko kawałek, że dla zdrowotoności, że ludzie i tak mają być w oddali jak już będą i tak dalej. No same za!!! Nic przeciwko!!!
Uwierzył jej.
Znowu…
A przecież winien był wiedzieć lepiej. No po prostu powinien. Naprawdę. Wiedział to, a jednak ta wiedza na nic mu się przydała. Cała przeszłość, one mądrości i tak dalej… nic z tego… i tak znowu polazł z nią na spacer i wrócił dopiero po obiedzie, którego oczywiście nie dostał, a na dodatek…
Na dodatek, z własnej, nieprzymuszonej woli… ciągnął za nią ten Biały Głaz co to jej się tak spodobał i miała go sama nieść, obiecała, ale jak zobaczył, jak niesie i Misia i aparat, i jeszcze kamienia, to wiecie, no nie mógł, no ona szarmanckość go… szlag by ją trafił, to ona go przymusiła, by przez zaciśniętą własną, skomplikowaną i bogata osobowość… no wiecie, wyrzucił z siebie…
Daj, poniosę!”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Bo wiecie, urodziny…
I jakoś tak się udało jednak zdobyć kilka książek. Znaczy na Wegnerze zależało mi mega, bo to geniusz, chciałam, by do mnie wrócił… co mi zostało? Sapkowski i Pratchett niestety… i oczywiście „Gra o tron” cała i reszta Butchera.
Reszty raczej nie odzyskam. Opłaczę i jednak, jak otworzą śmietniki, oddam płomieniom, które zabiją pleśnie i robaczki.
Nord Havn zaskakuje pustką też.
W porcie „stoją” – właściwie, to chyba nie stoją, znaczy wiem, że używa się słowa zacumowane, ale jednakoż, no wiecie, jak to jest? Stoją, chowają się, mieszkają… tylko dwie łódeczki i nasz czerwony kuterek. Znaczy, nie że nasz, ale po prostu no miejscowy taki, wiecie, co go używam często bardzo w ramach odbijacza kolorów, tudzież kumulanta wszelakich „śmieci” morskich. Wiecie, wodorostów barwnych, listków i wszelakich i wiecie, tego, co się nawinie…
Czy raczej, nawieje.
Nafali?
No mniejsza, nie ważne. Zacumowane zieloną, grubą liną czerwone cudowności znowu pozwoliło mi na chwilę szaleństwa. Czyli wiecie, wszelakiego leżenia na ziemi i tak dalej i cykania fotek, bo to kolorów szaleństwo…
Uzależnia.
Mocno.
Na zawsze.
Ale… idziemy dalej. Jeden człowiek minięty i drugi, ale wiecie, z wielkiego daleka. Cała reszta wygląda jak wymarłe miasteczko i tyle. Można iść. Wzdłuż wybrzeża, tam, gdzie grząsko, gdzie pierwsze zawilce wyłażą, na skały, gdzie grupka idiotó ryzykuje spadek z niewysoka, ale za to na ostre skały i w jednak falujące i imne wody… ech, ludzie wszędzie tacy sami.
Serio.
Ale nic to, bo jakoś mnie nie obchodzą. Po prosto nie moja sprawa. Każdy kto chce być zjedzony przez foki, ale proszę bardzo. Może i w końcu morskich słoni się dorobimy. Wiecie, wsio możliwe w tym dziwnym świecie…
Ale idziemy.
Pogoda piękna, słońce, wszelka lekka bryza i ta ścieżka. Może błotnista, miejsca wypłukana, ale jednak. Jeden stojący kamień – Samotny Rycerz, potem Czekający – Hestestenerne – to wszystko jest oszałamiające. Jakieś takie nie z tego świata. Po prostu. I za nimi kręta ścieżka, za nimi po prawej morze, po lewej dziwne pole wyglądające jak zapis oghamiczny. Naprawdę. Ktoś ściął pole kukurydzy, ale zostawił one patyczki, takie trzydziestocentymetrowe.
Po co?
Nie wiem, ale wygląda to tajemniczo…
Uciekam.
Dalej w las, w ten tunel wszelakich cieni, gałęzi i powalonyh drzew, zwalonych głazów, które stoczyły się w dół. Wciąż ślisko, wszelakie strumyki staczają się z góry w dół, bo wiecie, no jakoś tak im grawitacja nakazuje. Bezczelna. Nie pozwala na wolność wszelkiego trysku. A te tuneliki, te widoki, szum morza, zapach czosnku niedźwiedziego, one korzenie gładzone, zielone listeczki wystające…
… takie słodkie.
Wszystko takie niewinne, takie niezainteresowane tym, co się dzieje w świecie, ino bojące się onych wiatrów niszczących wszystko. Powalających drzewa, korzenie rwących, nie baczących na wiek czy życia wolę…
Ale już niedługo, już niedaleko…
… plaża.