Pan Tealight i Cynamon…

„Przylazł Pan Cynamon.

Znaczy wiecie, przylazł…

Najpierw tak się bardzo czaił pod Zagrodą Jednorożców, a potem, no cichaczem, zapukał. I wciąż Wiedźma Wrona Pożarta nie wiedziała, gdzie kurde on miał nóżki? No bo, czy on skakał? A może się toczył? Nie no, chyba nie, przecież czyściutki taki, nagusek, brązowa pałeczka.

Wystarczająco falliczna, więc po co mu coś innego.

Ale miał mikołajkową czapeczkę i rękawiczki na takich bocznych zadziorkach swojej cielesności. Wiele ich miał. Czerwone z białym futerkiem. Takie wiecie, z jednym palcem i czymś, co właściwie nikt nie wiedział czym jest, co ma robić okay, ale jak naprawdę to nazwać, no i czemu się to nazywa: z jednym a palcem, a nie z czterema w kupie? Albo osobnością dziwną?

Albo kciukowe?

I serio, patyk mu nie marzł, a one zadziorki tak? Naprawdę? Ale przecież, no naprawdę… serio? Ekhm, dobra, to dziwne pytanie.

Lepiej czasem nie pytać, kto ci zrobił tyle rękawiczek i skąd masz tyle babć i dlaczego one wszystkie siedzą w tej piwnicy i takie przykute łańcuchami są, i ogólnie mówiąc w nie najlepszej kondycji i czerwone… kurde, ale skąd masz takie perfekt,  miękkie czerwone nici? A pożyczysz? Bo mi by sie sweterek zdał…

I w ogóle…

Że babcie?

A co to, ja wścibski menel?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Gotuję, nie marnuję” – … marnuję. Marnuję papier na książkę, która dla mnie jest oczywista, ale wiecie, dorzucili do zamówienia, więc jest. Jak ktoś chętny i będzie w okolicy, to może sobie ją wziąć.

Czy polecam?

Nie.

Polecam rozmowy ze starszymi osobami, one wam powiedzą co i jak. Polecam wam studia i brak kasy, wtedy nauczycie się jeść nawet trawę. I polecam posiadanie nauczyciela z wytatuowanym numerem na przedramieniu, który dokładnie opisze w jakim czasie jaką połać trawnika objedliby więźniowie z Oświęcimia.

Rozumiem, że to jakiś hipsterski myk, ale serio… tyle papieru i to kredowego, taka oprawa graficzna, piękne zdjęcia, serio, co do układu mam wąty ino dlatego, że za eleganckie to i dużo białych plam, miejsca… na… sorry, ale jeżeli już zagłębiamy się w ekologię, to bądźmy konsekwentni!

Papier nich też będzie czerpany!!!

Ale dobra…

no więc przepisy… oczywiste dla tych po 30stce. Może dla młodszych i bogatszych dziwy to wielkie, ale dla większości normalnej wiadomość o tym, że głąb kapusty jest jadalny to… ech! Przypomnienie, że jest się biednym. Poniżenie. Nie wiem, ja tak się właśnie czuję. I tak, dziękuję, że Empik zauważył, iż moje Premium nie obejmuje przesyłki za granicę, więc pewno dorzucili to coś. Naprawdę jestem za to wdzięczna. Ale za zawartość onej pozycji już nie. Bo to nie jest opowieść o niemarnowaniu ino o tworzeniu dziwacznych posików. A raczej projekt fotograficznych, który ma cię…

… poniżyć.

Nie no, nie mogę się wypowiadać o tej książce. Za biedna byłam i jestem. Sorry. Wiecie, był i czas kiedy żywiłam się dziwnymi pigułkami aspartamu dzięki czemu dowiedziałam się, że jestem na nie uczulona… skrobałam pleśń z sera niepleśniowego i wiem co z kurą zrobić na zimno i na ciepło. W znaczeniu z piórami, wnętrznościami… i wiem jak to śmierdzi… Kurde… czasem naprawdę wydaje mi się, że wszyscy wciąż nażarci, wciąż napici, nawaleni i tylko ja jakaś dziwna.

I kij wam w mrowisko.

Nie polecam.

I tak, doceniam, że nie ma przepisu na bulion z pancerzy krewetek i badania autorki i tak dalej… ale, serio? Co do mięsa, bo wiem, że książka spotkała się z hejtem z tej strony… Serio ludzie? Serio? Kuźwa, serio?!!! Zróbcie sałatkę z warzyw z rosołu i nie marudźcie. Jak nie ma co jeść, to się kuźwa wszystko żre!!!

Nie, nie mogę…

Słońce…

Nagle, gdy tylko pojawił się grudzień, wróciło i słońce. Dziwne słońce, niskie światło, chwilowe, zachmurzone zwykle, wiecie, zachodzące gdzieś zaraz po trzeciej… znaczy piętnastej. Gdyby ktoś wiecie, tłumaczył to na inne języki, to się dziwnie nie poczuje, czy coś. Ekhm… No ale… jest nagle to słońce po miesiącu właściwie wiekuistej padalności i pochmurności, nie żebym marudziła, bo lubię oną chmurność, ale ta nagła światłość jest taka dziwna, nienaturalna kompletnie, że…

… że człek nie wie co myśleć.

Jak działać?

I gdy tylko o szesnastej znowu wszystko zachodzi i widać światełka na sąsiadowych domkach i one choineczeki i całe to szaleństwo. Oną latarnię z Christiansoe… to jakoś tak jest lepiej. Nie wiem dlaczego. Może serio ja mam jakiś problem z tym słońcem. Tak naprawdę?

Słonecznoniechętność, czy coś?

Wiecie, jest światłowstręt, więc czemu nie?

I jeszcze te pola, albo wciąż orane, użytkowane, albo zielone. I te trawy i kompletnie nagie gałęzie. Oj, ten czas jest taki dziwny. Tak mocno przejściowy. Tak wywalony w kosmos wszelako. Tak…

Naprawdę, jeśli gdyby tylko jeszcze śnieg na tym wszystkim leżał. Ech… ale człek by wariował. A na razie po prostu sobie popatrzy na te gałęzie i ponownie odkryje, że drzewa naprawdę są wszelako różnorodne. Nawet w kolorach gałęzi i ich kształtach i ich lekkim się poruszaniu, tudzież ciszy, bo po ostatnim sztormie znów nagle zrobiło się cicho. Dziwnie cicho… i wiesz, gdzieś pod wątrobą ono uczucie się kryje, że znowu zaraz zacznie wiać. Znowu… bo przecież my są takie wichrowe wzgórza.

Ha ha ha!!!

Słońce prawie już zimowe nadaje wszystkiemu taki złoto-żółciasty poblask.

A może i kolor, nie wiem.

Nawet i porostom, krzaczkom wszelakim i gałęziom. I jeszcze pniom, ścianom i oczywiście szybom!!! Bo przecież to one tak uwielbiają odbijać jego poświatę. I wszystko staje się jakieś takie… cięższe z tym słońcem. Naprawdę cięższe. Jakby światłość sprawiała, że przytłacza Wyspę coś…

… niewytłumaczalnego.

Zakazanego, a może i nawet grzesznego.

Ino, z której religii?

Bo wiecie, nie wiem jak u was, ale u nas światełka w większości może i pozapalane zostały trochę wcześniej, ale choinki, one choinki porozrzucane w portach i na rynkach miasteczek, to dopiero teraz. Co do julemarketów w tym roku, poza tym, że mnie po raz pierwszy ktoś rozpoznał… nieźle, jak po tylu latach 4 blogów i tak dalej, wiecie, po miśku oczywiście… więc oto i jest dowód na to, że ino Instagram sławę wam da. Taka dygresja, jak ktoś sławy pragnie. LOL Co dowcipne, był to ten julemarket, z którego ostatnio mnie wykopano, znaczy rok temu. No nie doslownie, ale wiecie…

Prawie.

Ale… julemarkety raczej smutne.

Zaliczyliśmy ten u nas w Gudhjem, czosnkowy aromat bardzo i ciasno oraz ten przy latarnii i w Sandvig. Wszystkie jak zwykle odorobinkę dziwne, bo człek jednak odwykł od onego kontaktu sprzedawca – kupujący. Wszędzie wsio maszynowo, sam się możesz zeskanować – okay, strasznie często to zwyczajnie nie działa, więc i tak kończy się na kasie, ale w kasie kontakt ino w wersji: czy to wszystko? Tak? Chcesz rachunek? Chcesz… no to masz.

Pa.

I tyle.

Taki to świat.

Mi odpowiada, bo mam problemy z ludźmi, ale się tak zastanawiam, czy ona potrzeba stadności, którą zwykle mi antropolodzy i socjolodzy wmawiali, zaczyna być w zaniku. No serio… Może ci starsi to tak, ale średni wiek, młodsi… nie wiem, ale jakoś tak… a może to tylko chodzi o Wyspę

Wiecie, ona wzywa takich samotników.

Co im słońce przeszkadza.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.