Pan Tealight i Bujak Wołowy…

„Bujał się w Wiedźmie Wronie Pożartej Przez Książki Pomordowane taki wiecie, no wołowy koleś z grzywką.

Rudzielec kompletny, ale jeśli chodzi o fryzurkę, to nie dość, że grzywka, loczki, podcięte, wyczesane… Po prostu perfekt. To jeszcze dodatkowo takie lśniące, takie prawdziwe, naturalne i całkowicie chemicznie nie rozjaśniane, czy coś. No zwyczajnie ideał, ale na czterech i wszelako z zacięciem.

Mocnym zacięciem.

Muczącym nawet.

Dobra, ponieważ mieszkał dość daleko, to wiecie, zwykle łapał ją tak z przyczajki. Gdzieś jak była na spacerze niedaleko jego sadyby, po Wyspie. Gdzieś jak odeszła dalej od domu i… bo widzicie, Pan Tealight niezbyt go lubił.

I to z wzajemnością.

Tak jakoś nie umieli się polubić. I naprawdę nie wiedzieli, czy to przez ich wzajemną, całkiem odmienną naturę, czy jednak coś więcej, coś innego, coś demonicznego a może coś… boskiego nawet? Nie wiedzieli. I to nie wiedzieli obydwoje. Próbowali raz to obgadać pod Stosownie Starymi Ruinami, ale jakoś im nie wyszło. Najpierw on dołem tamten górem, ppotem niby miało być na górze, ale Bujak Wołowy nie mógł, więc chcieli dołem, ale ludzi tyle było… i nie wyszło.

Jakby wszelakie moce przeciwko nim spiskowały.

I jeszcze nie cierpialy na brak połączenia.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Podróż.

Wiecie, jak się bidok w podróż wybiera, jeszcze taki, co mieszka w miejscu, który własny kraj jakoś mocno pomija… więc by mieć tańszy bilet rezerwujecie go miesiące do przodu. Inaczej nie da rady. Znaczy, inaczej mnie nie stać. Niby na to też człeka nie stać, ale człek wie, że wysłanie poczty ze Szwecji to po prostu albo wysyłanie dwa razy tyle, albo zapłacenie połowy tego, co tutaj…

A pamiętajmy, że poczta ta sama.

Ale widać bidnemu zawsze w oczy wiatr i… oczywiście, że akuat się okazało, że w dzień, który wybraliśmy nie dość, że sztorm, to jeszcze kurna ten piątek. Wiecie, ten, co to jest czarny. Chociaż nie wiem, czy w ogóle można wymówić to słowo, czy jednak używać czegoś jak: mocno grafitowy, tudzież ciemnoszary?

Poprawność polityczna w mordę siebie mać…

No więc człowiek liczy te dni, liczy, potem widzi, że tu bilety wykupione, tu wykupione, kurcze, tam też już nie ma… oj pewno, że to w końcu się okaże znowu ściemą i one bilety pojawią się magicznie bo Fjolslinjen robią takie rzeczy od zawsze, ale prasa już o tym nie pisze, bo kocha ich szalenie… wiecie, władza się w gazecie głównej zmieniła, to i podejście nagle lizodupne…

No więc bierze co jest.

Bo na to tylko go stać… i czeka.

Może zlożyć w ofierze to i tamto, ale nigdy nie wie. I pewno, jak tylko się budzi, to od razu słychać ono buczenie, wycie, walenie. I już widzisz, że informują cię o tym, iż jak najbardziej ludzi mogą wieźć, ale jednak psy nie, świnki te nie… bo wiadomo, chociaż, wiecie… ekhm…

Everybody lies!!!

No więc ładujesz się na prom z lękiem w duszy…

Wiesz, że buja.

Po prostu wiesz.

Będzie źle, musisz to przetrwać, słuchawki w uszy, wyłącz nos, wysikaj się nim prom wyjdzie z portu – serio polecam podobnie jeśli chodzi o drugą stronę… eee, znaczy stronę podróży, nie człowieka, wy świntuchy!!! No weźcie no!!! Po prostu idźcie siusiu czy numer dwa, szczególnie w żeńskich przybytkach, przed wejściem promu w okolice portu. Bo potem kolejka taka, że szok!!!

Aaaaaaaa!!!

I panika od razu!!!

I buja.

Rzuca człekiem z prawej na lewą. Spoglądasz przez okienko i niby nic, ale rzucasz okiem w prawo, przez całą małą, ciasną niepotężność promu i widzisz jak to, co zwą horyzontem… tańczy. I już wiesz, że lepiej nie patrzeć na te światełka. Bo oczywiście wciąż ciemność. Świt wstanie dopiero w Ystad. A może i kawałek przed… a przed tobą jeszcze tak wiele. A czasem…

No właśnie, czasem, a pamiętajcie, że ja bez avio się nie ruszam, błogosławiony Bóg Aviomarinu niech będzie – i ten, co go stworzył… ale jednak, mózg wciąż pracuje, on wie, że coś nie jest tak z oną „ziemią”, po której łazisz, czy też, na której siedzisz… no i jakoś takoś przesuwa się z prawej na lewą.

Jakby no, chciał ci przypomnieć, że nie uciekniesz przed strachem i tymi, co popuszczą. A wielu popuści. Na szczęście w ten rąbany piątek udało się bez wielkich zapachowych bomb. I rozbryzgów i tak dalej.

YAY!!!

Ale i tak najfajniej było zjechać z promu…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.