Pan Tealight i Parazyt Dniowy…

„Jeden pojawił się w poniedziałek, inny znów był na wtorek, tego w koronie to w środę widzieli podobno… tamten, to w czwartek, serio, taki wiecie w paski był, więc jakoś by pasowało do dnia przedpiątkowego. No a potem był nowy, chyba w krateczkę, tak, no dziś w piątek, no i weekend… nie, tego jeszcze nie wiedzieli, czy będzie czy jednak nie będzie? Czy nagle objawi się taki znowu zaskakująco strojny, przysany do szybki w kibelku Sklepiku i zwyczajnie…

Zakłóci, zarazi codzienność?

Zmiecie wszystkich pod koce i kołdry, albo co gorsza, w jakiś sposób dotrze do pożywienia i każdy będzie się modlił do własnej wersji Ceramicznej Wyroczni? W końcu nigdy nic nie wiadomo, ale Wiedźma Wrona Pożarta na wszelki wypadek od razy zaczęła okadzać, osmradzać, szorować… pewno wiecie, przed tym czasem kobiecym była, więc może i jej nawet pasowało…

No ale…

… kadziła i kadziła, aż w końcu wszyscy się zaczęli krztusić. Choć może to i wina była dziwnych naparów Pana Tealighta, które podawał może i bez uśmiechu, ale z truskaweczką w czekoladzie, a to już oznaczało wiele…

I źle bardzo.

A potem Wiedźmie pryszcz na ustach wyskoczył i już wiedzieli, że chyba IM się upiekło, ale jej… cóż, ktoś ją sklątwił jak nic!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Dobra… zwierzątka.

Ogólnie mówiąc jeśli o to chodzi, to akurat Dania ma kiepską, ale oczywiście wyciszoną w świecie, prasę. Jeszcze kika lat temu obowiązywało prawo – nie żeby było egzekwowane – że jeśli na twojej posesji znajduje się cudzy zwierz, to możesz go zastrzelić. Zniesiono je. Oczywiście wtedy nagle zrodziła się gównoburza, która wyniosła to ponad chmury i inne światy, a na dodatek dolepiła opowieści o seksie z kozami i wszelakim prawnym przywoleniu na to.

Eeeech…

Ludzie, serio?

Dania to nie jakiś inny kraj. Tak naprawdę kraj jak inne, ale ma zajebistą Królową. Cudowną, mądrą i wciąż na szczęście dziarską, którą uwielbiam fanatycznie. Ale wciąż to kraj, który zamieszkują ludzie. Tacy sami jak w innych podobnych krajach. No może poza Finlandią, która z oną cudowną świętością własnej powierzchni i osobistej świętej przestrzeni zdaje mi się moim krajem rodzinnym… Naprawdę. Oj pewno, iż zdaję sobie sprawę z tego, że nie wszędzie i nie zawsze to prawda, zapytałam znajomych Finów, ale wciąż…

Takie to nęcące.

Wróćmy jednak do domu.

Ludzie… boleśnie wszędzie są tacy sami.

I tak, w Kopenhadze z radością jebną cię rowerem, albo, jeśliś nie daj Bogom samochodem, to jeszcze opierdolą. I nie, to że się uśmiechają, nie zawsze jest prawdziwe. To mechanizm obronny. Pokazują zęby, informując, iż mogą ugryżć, tudzież zwyczajnie chcą wam coś sprzedać. I nie, wcale nie są święci, jak to przedstawia ich wielu. Oj nie… i tak, pewno, obserwuję wyłącznie małą społeczność, więc co mogę wiedzieć… a to, iż właśnie tutaj ląduje często wielu duńczyków z różnych części kontynentu… może na chwilę, może na moment, ale jednak lądują i jakoś tak się dają poznać. I tak, nawet sami Duńczycy mają o swoich pobratymcach z południa brzydkie zdanie, w którym pada słowo: „owcojebca”, ale czyż każdy kraj nie ma takich? No wiecie, osobników uznawanych za produkt chowu wsobnego?

Ekhm…

No co…

A tak, wciąż nie odniosłam się do początku, czyli podlinkowania tej opowieści…

Zwierzątka.

Ostatnio znaleziono kilka zezwłoków zagryzionych przez psy. Oczywiście owieczki u nas, to zwyczajowy zwierz, który sobie lata po Wyspie. Oddzielone tylko od dróg, podobnie jak krowy często, jeśli jest ciepło, są widoczne na skałach, nabrzeżu, malownicze i wolne… podobnie kozy i choć człek wie, że wciąż to ułuda…

… to się łapie na to.

I zapatruje się w one zwierzątka. I tak, oczywiście, że są znaki, iż zwierzak ma być na smyczy… okay, napiszmy prosto PIES… ma być na smyczy. Nie mam pojęcia, dlaczego kuźwa tak to jest trudne dla zbyt wielu, by zrozumieć iż utrzymanie zwierzyny dzikiej i tej wypasanej jest kruchym środowiska obrazem, który powinien być podziwiany i chroniony, przede wszystkim chronionym…

… a tutaj…

Na Wyspie ludzie uwielbiają, nie wiem jak im to wychodzi, bo podatki od psów są ogromne – ale podobno można ich iniknąć, więc pewno tak im się udaje – kupować ogromne psy. Gigantyczne. Te, które winny pląsać po pustkach północnego UKeja… i oczywiście wiecie, bez urazy, piękna bestia, ale jednak, ale jednak, ale jednak jak coś takiego na mnie pędzi, chcę przyjąć pozycję płodową.

Naprawdę.

Wychodzi na to, że nie tylko ja.

Uważajcie więc na porozrzucane kawałki szynki na trawie i w leśnych ostępach… możecie znaleźć w nich żyletki. I choć ukarany winien być czlowiek, znowu odbije się to na biednych zwierzakach. Uwielbiam psy, nie stać mnie na jednego. Ni finansowo ni psychicznie. Ale przyznaję się, że jeśli jakiś przybywa do mnie bez szczekania, to tak, jeśli tego chce dostanie głaskanie, choćby mokry był… ech, otrzepujący się pies, gdy właśnie robisz zdjęcia, ech cudownie, po prostu…

Trzymajcie psy na smyczy!

Koniec, kropka.

Jeśli tego nie rozumiecie, nie miejcie psa. Kupcie sobie kaktusa! Choć nie, szkoda mi roślinki. Narysujcie sobie psa na kartoniku, doczepcie kółeczka i już! Kartonik i resztę weźicie z recyclingu, więc będzie ekologicznie!!!

PS. Kurna! Czemu psie gówna się nie rozkładają? Wciąż?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.