„Dobra, wiedział, że każde pytanie o przedstawienie się jakoś wywoła w pytających brecht i tym podobny dzwięk… po prostu wiedział. I nie żeby nie próbował zmienić tego imienia, ale jakoś do niego przylgnęło. Prawie w niego wlazło, wtatuowało się i to jeszcze ołowiem chyba… no nie mógł się go pozbyć.
Zwyczajnie…
A może niezwyczajnie?
Może w rzeczywistości było elementem jego tożsamości tak mocno jak skrzywiony nos i czarne oczy? Nie wiedział. Aż w końcu zaczął się bać, bo przecież oni g zakładali, traktowali często jak użyteczny ciuszek, choć nie był z tych najpiękniejszych czy też onych wszelako drogich, szykownych i markowych, ale jednak…
Kaftan Rozwolnienia.
Tia.
Jedni od razu pomyślą, że kurde cud dieta, czy coś i że mógłby naprawdę coś z nimi porobić, pomóc jakoś w dotarciu do tego czy innego rozmiaru przed świętami… że wcale nie osobowość, ino magiczna szata niczym z mitologii… tylko, że w mitologii to się skończyło dość ostatecznie, a on ofeował ino usługi godzinowe. Nie, nigdy nie pozwalał się wykorzystywać…
Ośmieszać tak.
Ale nie wykorzystywać.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Święta!!!
Jul!!!
Pierwszy…
… wiecie, tak naprawdę człek ma wiele pierwszych onych świąt. Pierwsze święta samotnie, pierwsze świeta z nieznajomymi, pierwsze zapomniane święta, pierwsze święta razem, pierwsze tu, pierwsze na wyjeździe, pierwsze biedne, pierwsze naprawdę POP i pierwsze w pierwszym domu. To będą nasze święta, nasz Jul w nowym domu. Może bidne święta, nie oszukujmy się, drzewko jest, jest trochę lampek z poprzednich lat, ale w marzeniach człek już widzi, jakby mógł się rozpasać.
A, że drzewko malutkie, no wiecie, malutkie, bo ono potem pójdzie do ziemi, by być na zawsze. Sorry, ale jakoś naprawdę nie toleruję ściętych choinek. Szkoda mi ich, płakać mi się chce na ich widok. I tak, oczywiście, iż trafiła nam się kilka at temu choinka, która nie miała korzeni… choć metka krzyczała inaczej, no ale… była też choinka, którą kilkanaście lat temu przywieźliśmy z Polski, po prawie 2 latach stania na balkonie w mieści i chyba nadal rośnie… nie wiem, tam, gdzie ją posadziliśmy, już nie mieszkamy. Bo widzicie, to jedno staram się zostawiać za sobą, czy też po sobie…
Drzewka.
A co!!!
Każdy ma jakieś zboczenie, ja się ślinię na widok drzewek. A już w okresie świąt, te wszelkie choineczki, ogólnie mówiąc iglaki, już podcięte, już uformowane… chcę je wszystkie, wiem, gdzie bym je postawiła na razie, a potem oczywiście wróciła je ziemi. By rosły. By żyły sobie i gadały z wiatrem i oczywiście oddychały!!!
Te nasze świerki i sosny, które poprowadziliśmy od ziarenka do drzewka, och, jestem z nich taka dumna i trzęsie mną, jak jakaś zdechnie… a to się niestety zdarza. W tym roku zebrałam kasztany, zobaczymy, czy da się coś wysadzić, bo coś jakoś ich coraz mniej na Wyspie. Nie wiem dlaczego…
… a takie są niesamowite.
Kochane.
No więc Jul.
Mają otworzyć znowu Tigera.
Oficjalnie Flying Tiger of Copenhagen, który nazywał się niegdyś ticher, czyli wiecie, poundland, tudzież sklaep za pięć złoty, czy jak to tam przetłumaczyć na inne waluty… teraz wyniósł się z pięknej, wielopoziomowej powierzchni i przeniósł do ogromnej hali… a przynajmniej tak nam się wydawało. Znaczy mieszkańcom. Wiecie, splajtowały Toys are us, czy jak to się zwali i nagle okazało się, że jest intrygująca i wielka powierzchnia do wzięcia. Nie wiem dlaczego Tiger się na nią zdecydował, no ale.
Ludzie mieli nadzieję oczywiście na powrót McDonalda.
Jak co roku ta sama śpiewka.
LOL
Nie ma. Żadnego śmieciowego żarcia, wsio prozdrowotne. LOL Przymus musi być, bat na tak zwane zdrowe życie… a z wielkiej hali się nagle okazuje, że Tiger zajmie ino połowę, a reszta nadal jest na wynajem i nagle podniósł się brok. I jak najbardziej to rozumiem. Nie oszukujmy się, zawsze dostawaliśmy ostatki, resztki i to, co nie sprzedało się innym, ale to… przecież to będzie minimalne. Jak jedno piętro, no może półtora poprzedniego!!! No weźcie, tutaj nie ma sklepów, co mają zrobić ci, których nie stać na wyjazd na shopping – jak ja… serio, po kiego te blogi piszę, jak to finansów nie przynosi… właściwie… no dobra, wystarczy użalania się, nie, wróćmy do problemu… Co zrobić mają ludzie, którzy nie mogą wyjechać, czy z powodów zdrowotnych, czy finansowych, tudzież dzieciaki, które za kilka koron mogły się pocieszyć po kiepskim dniu w szkole?
Cóż, wychodzi na to, że nic…
Smutne to strasznie.
Nie wiem, ale oczywiście, iż zdaję sobie z tego sprawę, że to nie najwyższych lotów sklep, ale ramki nie rozwalały się jak te z IKEA i kartki mieli zabawne i dziwne zabawne rzeczy i zawsze można było coś wymyśleć szalonego dzięki nim za małe pieniądze. I to coś takiego, co niekoniecznie padało zaraz po kilku uruchomieniach.
Serio!
Nadal mam te ich słoiczki.
Wciąż żyją!!!
Znowu jakaś epoka się kończy, znowu coś… tak już wiele artystów odeszło, tak wiele fajnych pomysłów zakończyło istnienie… mam dość.
A może to tylko ten wiatr?