„Muchomornik był szczupły, w kapeluszu rozłożystym, lekko wiecie, lekarski taki, nader sterylny miejscami, i chodził sobie po Wyspie i robił swoje. Znaczy tak im się wydawało, bo w końcu tylko go podglądali.
Oczywiście, że się do nich zgłosił, niby że po pozwoleństwo, jakby mu Pradawny mógł zabronić. W końcu status mieli podobny, ale było to miłe, no wiecie, że przyszedł i przyniósł takie małe lizaczki. Wciąż je badali, ale podobno ktoś zjadł i żyje, więc… zobaczymy ile wytrwają. No i Wiedźma Pożarta Przez Książki Pomordowane bardzo chciała go poznać…
… ale nie mogła.
Nie była wciąż w stanie.
… więc go podglądali.
A on pewnie wiedział, w końcu żadne Bondy z nich nie były. I jesień ogołociła gałęzie z jakotakiej niewidzialności tego, co za nimi. Co przed nimi, to wiecie, se sami odgarnęli, ale jednak… takie podglądactwo… oj nie leżało im w życiowych liniach. Nie dość, że źle się z tym czuli, to jeszcze na dodatek Wiedźma Wrona Pożarta nie umiała kłamać, więc… Pan Tealight wiedział jak to się skończy, więc…
… więc postanowili się przedstawić.
Może jej to nie dobije?
A jego… ekhm.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Kroniki Nicci tom 2. Całun nieśmiertelności” – … tom drugi, który po tym strasznym, wzruszający zakończeniu jest zwyczajnie… nudny.
Przepraszam, ale tak.
Przewidywalność 100%!!!
No niestety. Nasi bohaterowie mają swoje historie, wciąż powtarzają pewne zworty, więc wiesz co się wydarzy. Wiesz, że dotrą do tego miasta i to, co tam znajdą nie będzie piękne. Wiesz kto będzie złym, kto będzie dobrym, co będzie onym wielce zaskakującym elementem. Po prostu nie daje się NIE WIEDZIEĆ.
I to mnie wkurzyło chyba już maksymalnie. Poza tym, zabicie najbardziej intrygującej postaci w poprzednim tomie mnie wkurniczyło bardzo, więc nie… nie kupię kolejnego tomu. Zwyczajnie. Mam dość i tyle. Koniec.
Niente.
Nada!!!
Dość starych pomysłów, dość powtarzalności. Nie no, pewno, że wciąż można się zabawić i dla tych, którzy dopiero zaczynają przygodę z taką literaturą będzie naprawdę bardzo intrygujące, ale… może miejscami dobić nudą. A może i zobrzydzić… Może i zaskoczyć nie do końca tak jak tego oczekiwał autor. A może…
On tego chciał?
Dla mnie to koniec przygody z Nicci.
Arboretum…
Miejsce, do którego zaglądam za rzadko.
Miejsce, które naprawdę ostatnio zaczyna niszczeć… odchodzić gdzieś. Niby 3 kamienie wciąż stoją, kora na onych tujach lśni na czerwono lub niebiesko w zależności od światła i wilgotności oraz pory roku…
Miejsce, które utraciło już kilka roślin, gdzie ten cudowny mostek zniknął, więc w pewnym sensie część nie jest dostępna… nie no, oczywiście, że można pójść doookoła, ale jaki w tym sens. Idziecie, wracacie tą samą drogą. Nie wiem co się stało, chyba przegapiłam jakieś informacje.
Coś mi umknęło…
Na pewno nie zapach ścinanych drzew w niedalekiej oddali.
Serio, oni ostatnio rżną ten tlen w cholerę. Och tak, pewno, dorżnijcie nam podatkiem kimatyczno-ekologicznym znowu, bo przecież kurna wszyscy tacy burżuje, ale wycinka trwa, co nie? I nie, nie kupuję już opowieści o pracujących lasach, bo jakoś uczyli mnie jak to się robi. I na pewno nie tak.
Nie rozpierdzielając drogi, grzybnie, zabytków nie wspomnę…
Ale Arboretum.
Uwielbiam je.
Dziwne miejsce, niby obce, a jednak tak bardzo pasujące do Wyspy. Wiecie, gromada roślin, głównie kraków i drzew, które jednak jakoś się tutaj odnajdują z powodu onego dziwnego klimatu. I tak, wiem, że niektóre z nich potrafią być aż nadmier się wpychające wszędzie, ale akurat te tutaj, w większości wymagają tak długiego czasu wzrostu, no wiecie, jak taka sekwoja… czujecie się zagrożeni przez sekwoje?
A rośnie sobie taka.
Piękna…
Ale…
Tutaj przychodzą rodziny z dziećmi na pikniki, starsi państwo, by spokojnie pochodzić… choć ostatnio, to jakoś tak tylko przychodzą, widzą tę niepełność dostępności i odjeżdżają. Jakby brak mostu zaburzył Ying i Yang. Nie ma już koła, nie ma nieskończoności, na szczęście wciąż są te trzy kamienie.
Chcę takie w ogródku.
Energia między nimi, to uczucie portalu, jakieś dziwnej siły… chociaż, co ja pieprzę, nawet z tą drogą zaraz za nimi prawie, nawet z tymi kilkoma drzewmi, a może dzięki nim, dzięki liściastym od wejścia, iglastym od wyjścia, a może przez to jedno, chudziutkie, które okazało się być kolorowe i iglaste i odkryłam je po raz pierwszy, bo widać trafiłam w końcu w odpowiedni moment jesieni…
… czy coś…
Wiecie, z Wyspą nigdy nie wiadomo.
A już szczególnie tutaj. W pewnej obcości, pewnej ułożoności, dziele człowieka, ale jedank, czy wciąż człowieka? Bo jakoś tak dziko się tutaj zrobiło, co mi najbardziej odpowiada, a już kształty i kolory grzybów!!!
Rany Julek no!!!
To na pewno Jesień Muchomorów!!!
Jest ich masa.
I zaprawdę powiadam wam, że są ogromne. Nie wiem czy to przez te opady, czy temperaturę, która nagle podskoczyła, a może przez coś czego nie rpzylili, nie zniszczyli, ale to moje takie pierwsze fotograficzne zbiory czerwienie od wielu lat!!! Niesamowitych czerwieni, łącznie nawet z prawdziwym wróżkowym kręgiem.
Może lekko nadgryzionym, ale wciąż działał!!!
Mam wielką nadzieję, że to miejsce nie zniknie, że ludzie nie stwierdzą, że można je zmienić, bo ono żyje już własną historią, ma własne duchy i bóstwa, ale jednak, potrzebuje tego mostu!!! No dalej, do roboty!!! Oddajcie most temu światu w świecie, które się wzajemnie jakoś umieją dogadać i poza tym…
… nic.