„Zapomniany wszelako był na Wyspie od zawsze.
W końcu byli Zapomnieni Bogowie, były Śniące Boskości, więc musiał i być ten, który był ponad nimi. Nie żeby serio właśnie o tym marzył, bo widzicie. On od zawsze chciał tańczyć i to balet najlepiej.
W takich butkach i rajtuzkach, w ogóle… puenty nawet miał, takie liliowe mocno, z wstążeczkami lekko dłuższymi, które na jego męskich wielce, owłosionych nogach lekko kiepsko wyglądają, więc…
Ale nie, on miał być Boskością Boskości Wszystkich, ale zapomnieli o nim… i o tym, czym miał być, co nie oznaczało, że tym nie był. Co nie sprawiało, że jakoś tak mijały mu obowiązki, bo przecież on wiedział, on wciąż działał, on wciąż jeszcze sobą był i wykonywał wszystkie obowiązki, więc…
A że nie wiedzieli?
Oj wiecie, może nie musieli?
Może właśnie o to w tym wszystkim chodziło?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Kolejny dodatek do mojej biblioteczki!!!
I tak, tylko i wyłącznie dzięki temu „premium” w Empiku. Może nie załapałam się na darmową przesyłkę, ale stać mnie na, przynajmniej częściową, odbudowę mojej biblioteczki. WOW. Mam teraz jakieś 70 książek. Co prawda miałam zacząć od Tolkiena, Pratchetta i Bradley, od onych wiecie, najważniejszych, ale ceny zwalają mnie z nóg, łap, rzęs… ze wszystkiego.
Poczekam… Na razie mam to, co mam. Nie wiem dlaczego dostałam dziwną książkę o „niemarnowaniu” jedzenia – co jest dla mnie zwyczajnie obraźliwe, sorry, ale wiem co to głód, wiem, że głąba można jeść i nie stać mnie na jedzenie bo kupiłam książki. Jeśli chodzi o samą książkę, będzie opisik… o marnowaniu papieru.
PS. Oczywiście Empik mnie nie sponsoruje, żeby nie było, zwyczajnie mają najtańszą dostawę za granicę. Stałą poniżej 40 zł, więc…
Czasem się zastanawiam… czy ludzie wiedzą jak to jest, dla kogoś, kogo książki wychowały, dla kogo one zawsze przy nim były, czy wiedzą jak to jest stracić je wszystkie. Już nawet nie chodzi o pierwsze wydania i tak dalej, bo nigdy nie miałam fioła na tym punkcie, ale książki, wspomnienia związane z każdą z nich… bierzesz je w ręce i żegnasz wdychając truciznę… żółtą pleśń… płaczesz. Po prostu wielu nie wie. Może i nawet nikt. Może trzeba być autystycznym aspergerem ze stanami lękowymi i depresją by to wiedzieć, a może i nawet wtedy nie?
Nie ważne… moja biblioteka się rodzi. Powoli.
I mgły…
Kocham zamgloną Wyspę.
Po prostu kocham ją namiętnie, niesamowicie i szalenie!!!
Szczerze!!! Za oną miękkość, dziwną cichość wszelaką, któa nagle opada na świat i jakoś pozwala człowiekowi odetchnąć. Ale te mgły teraz. Nie one duszące letnie, ale te chłodne, jesienne, przejmujące i jakby zezwalające, podobnie jak deszczowe dni i opadające liście, na wytchnienie.
Na odpuszczenie.
Sobie i może innym, w końcu…
I tak mieliśmy znowu przez dwa dni takie mgły. Mgły kroczące, przybiżające się do domu, otulające mocniej, otulające\ochraniające… czyniące cię tylko i wyłącznie swoim człowiekiem, bo przecież, ona może…
Ona może wszystko.
Po prostu.
A już z mgłami, to serio, no kto zobaczy? Kto jej zabrni, kto ją ograniczy, przecież naprawdę ona może wszystko. Może i to robi. W końcu to Wyspa. Wolno jej wszystko, gdyby tylko nie ludzie, którzy nie ułatwiają bycia sobą? Czy oni w końcu się nauczą, że naprawdę trzeba w końcu zrozumieć, iż co natura, to natura!
Otoczony mgłami świat Wyspy cichnie.
Dziwnie i jakoś tak zwyczajnie, naturalnie, po prostu. Nadchodzi mgła i cichniesz. Chwytasz książkę, odpuszczasz internet, zapatrujesz się w oną inność kolorów, która w mgle zdaje się nagle odżywać. Nabierać świeżości, może i nasączać się jakąś intrygującą, dziwną poświatą.
Mocno nową, ale i znajomą.
Mgła.
Niby człek wie, że to tylko powietrze, woda, prądy, zawirowania, wszelakie ciepłości i chłody, one słodkie, pokręcone niezdecydowania… a jednak, za każdym razem, niczym sztorm, znowu, po raz kolejny… zaskakuje. Naprawdę i mocno. Do końca macając oną część człowieczeństwa w nas, która jest w pełni atawistyczna. W pełni jest odbiciem tych przed nami. Ich lęków, obaw, ich wszelkich pragnień i marzeń, zapomnianych modlitw, zaśpiewów i zaklęć.
Mgła pozwala na schowanie tego wymuszanego człowieczeństwa. Tego wszystkiego, co wpojono nam kiedyś, może za czasów dzieciństwa, może za czasów szkolnych, może gdy ktoś starszy, bardziej zopiniowany wpłynął na nas…
Może?
Wiecie, w końcu ilu z nas czyni sobie jakiś takiś detoks z tego, co nam wpojono? A może raczej, co wciąż nam się wpaja? Bo przecież otoczeni mediami często nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego ile z tych myśli jest naszych, a ile tak naprawdę należy do kogś innego, kogoś, czegoś, wszelkiej konspiracji?
No co, może i tak być przecież?
W końcu…
… jak oddzielić to co nasze, naprawdę przez nas odkryte, a co od zawsze wpojone, zatwardziałe, zasnute pajęczynami? Coś, czego nie ruszycie, bo przecież się do tego przyzwyczailiście, czujecie się z tym naprawdę bezpiecznie.
Naprawdę dobrze.
Może jednak… potrzebujemy takiej mgły częściej, więcej?
Może… by odnaleźć prawdę?
Albo nie?