„Zamiotła spódnicą.
Zawarczała.
Rzuciła drobnym piaskiem w okna, a potem, zapukała grzecznie i poprosiła o herbatę twierdząc, że przyniosła ciastka i małe kanapeczki z ogóreczkiem kiszonym oraz rzodkiewkami z drugiego pełzania. Wiecie, nasionek pełzania. No tych, co się na pierwsze kiełkowanie z powodu wielkiej imprezy nie załapały, a że pogoda wciąż ciepła i dla nich znośna, więc się poświęciły…
I urosły.
No i jeszcze miała coś w szklanej buteleczce z chwościkiem. Azaliż raczej chyba powinno tutaj stać napisane, że była to butelczyna rozmiarów sporych, w kolorze rdzawego moczu i z takim srebrystym niby to odzieniem czy też uzbrojeniem dookoła szkiełka, wiecie, wielce na pewno fancy i drogo…
Wiedźma Wrona Pożarta nie oczekiwała gości, ale ona nie oczekuje ich nawet jeśli wie, że się zwalą, więc trudno jej zarzucać brak entuzjazmu. Na widok butelki zaś stała sie podejrzliwa.
I to bardzo podejrzliwa!”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Wieje, leje, świeci…
Oj tak.
W końcu ten okres wszelkich aur w tym samym czasie nadszedł. Oczywiście od razu opóźnienia w ruchu promowym, dom mi trzeszczy i tak dalej, nawet gwizdać się chyba nauczył, czy może i zawsze umiał, ale wiecie, jeszcze nie wiało z odpowiedniej strony… Wyspa zdaje się kiwa i bujać na prawo i lewo… jakby była onym niespokojnym uchem na wzburzonych morzach, a przecież po naszej stronie to chyba tych największych fal nie ma… są tam od strony portu.
Od miejsca, gdzie ludzie czekają na ludzi i się martwią.
Ale jak się okauje, nagle, chociaż wróć, to nigdy nie był problem, bo w końcu obsługa to ci sami ludzie z Leonory, więc bidocy muszą się zajmować onymi ekhm, wymiotnymi i tymi wszelako przerażonymi, ale za to, jeśli wejdą sobie na Facebooka, to mogą się dowiedzieć co i jak. Może się pocieszyć…
Czasem, gdy tak w ciemności wracamy, to przyznaję się szczerze, że staram się być jak najbardziej nieprzytomna. Aż do poziomu trudności z wybudzeniem mnie jak już trzeba schodzić do samochodu. Bo się boję. Obecnie dla mnie latanie i pływanie to to samo. Bo tymi promami buja zawsze. I zawsze jakieś talerze lecą i coś się tłucze! Mazeł Tow! Czy tam gracka OPA!
Miejmy nadzieję na szczęście…
Obecnie pływaczem najbardziej skomplikowanym jest oczywiście Max.
Maleństwo, które boi się fal i serio szkoda mi go jako maszyny, że zmuszają go do takich podróży. No przecież on taki malusi, ale…
To Wyspa.
Na morzu!!!
Gdy tak człek siedzi i pracuje a za oknami i drzwiami, za ścianami i nad dachem coś wali, łupie i dudni, to wie, że kurna, ludzie zapomnieli… zapomnieli jak bardzo żywioły potrafią namieszać w naszej egzystencji.
Zapomnieli skąd się wzięli bogowie.
Zapomnieli, ale… nie wiem czemu i na jak długo?
Nagle, gdy człek ma tego ogrodu więcej, tak naprawdę nagle się okazuje, że wiele więcej no i ogólnie mówiąc przydałaby się jakaś przyczepka i wywózka, ale poza tym, dosadziłabym tych drzewek, ale to już jesień. To już czas, gdy myśleć trzeba o cebulkach, nie drzewach. Bo choć u nas pogoda raczej nie taka zimna drastycznie, to jednak…
To jednak wiecie, lepiej uważać.
Ale pierwsze drzewa wysadzone.
Mam nadzieję, że nie poszaleją i wiecie, wyrosną. I choinki, które wyrpwadziłam od nasionka i one brzózki, podobnie od maciupkiej sadzoneczki. Tak bardzo chcę by rosły, podobnie jak te rośliny w domu, które chyba dostały jakiegoś dzikiego amoku. No szczerze. Nie wiem co z nimi, ale rosną.
Nawet te, co to się zdawało, że już nic z nich nie będzie. Cud jakiś, czy co? Może kapliczkę klecić i pątników wzywać i w końcu jakaś kasa będzie ze sztuki… ekhm, liturgicznej? No wiecie, trza kombinować. Bo obrazy nie schodzą. A jak nie schodzą, to maluje się trudno… bo to tak, jakby ktoś cię wciąż w dupę kopał i mówił, że jesteś do niczego i nikt cię nie lubi, i nikt nie chce…
A sztuka jak dzieci.
Nikt nie chce słyszeć, że ona zła, brzydka itp. itd.
Tak…
… wieje… jak zwykle wtedy człowiek więcej i dziwniej myśli. I jeszcze na dodatek wcale nie jest dla siebie miły. Chociażby częściowo. Chociażby troszeczkę. Wiecie, jakoś tak bardziej dla siebie samego litościwy.
I wszelako dobrotliwy.