Pan Tealight i Przestrojna…

„Była taka, no naprawdę.

Wiecie.

Przestrojona, przemetkowana, okapująca pozłotkiem, sreberkiem i kamyczkami łyskająca, mrugająca cekinami, przyklejonymi gdzie się dało, odbijająca i wszelako waląca światłem niczym jakaś rąbana latarnia morska na zapomnianych morzach, którymi nikt nie pływał, a która chciała onej odrobiny, wiecie, odrobiny tylko, mikroskopijnej może nie, większej trochę, no weź dołóż no, co skąpisz… wszelakiego zainteresowania. No kurna no, pierniczonej atencji!!!

W końcu była kobietą!!!

Należało się jej!!!

W końcu była Przestrojną.

Ostatnią taką z rodziny. I jakoś wychodziło na to, że raczej po niej już nikogo takiego nie będzie. Zlepku sroki, wrony, wścibskiej baby, oczojebnej biżuterii, cepeliowskiej zabawy i makijaży dziouszek z zespołu Mazowsze.

Oj tak!

I jeszcze tego połysku wschodu i zachodu słońca.

I tych wszystkich folii, którymi zdobiono ikony, bo w końcu Przestrojna nie znaczy Grzeszna w jej świecie. I jeszcze diamentowa, kryształkowa, odpowiednio szlifowana, wszelako namaszczana, odblaskowa, na pewno widoczna nawet jeśli żadne światło na nią nie padało, bo w końcu je absorbowała, by nigdy nie stracić tego, co dla niej było doprawdy najważniejsze!!!

Najbardziej pożądane.

Tylko… po co?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Pada

Deszcz uderza, wali, morze szumi w niedalekkiej oddali, a mi się kurna aż rymuje od tej całej muzyki w powietrzu, za oknem, bo przecież tutaj jestem. W środku, w domu, ucząc się jak to jest, gdy za oknem są ino kwiaty, wciąż jeszcze kwitnące, krzewy wszelkao zmieniające barwę liści, a potem, za drogą, wąską dość…

Pole.

A w nocy to zero stopni było!!!

A wiecie, u nas to się nie zdarza często. Wprost przeciwnie. A na dodatek jeszcze w październiku!!! Serio? No nigdy. Ale nic to, bo się w ciągu dnia ociepla i pada. I leje i czasem mocniej, nawet pozacina…

Dobrze, że przynajmniej one powiewy odwołali, chociaż, jak znam to miejsce, to i tak u nas powieje jak będzie chciało. Ale na razie pada. I zapowiadają więcej padania Oby ino liście się na drzewach utrzymały, bo Almindingen zaczyna się już tak cudownie złocić, czerwienić i żółcić. No po prostu mega jest!!!

Ale to jeazcze nie ten czas.

Jeszcze chwila… może jednak w tym roku uda się nam jakaś ta wyspowa jesień. Wiecie, ta taka pełna, bogata, liściasta, wszelako słoneczna i zdjęciowa.

Może?

No weźcie, no.

Tak dawno takiej nie mieliśmy. Raz spaliło drzewa, potem był ten wiatr, a teraz, nie dość, że wszystko na razie wciąż jeszcze na gałęziach dynda, to jednakowoż wciąż zieonkawo, choć to już ona zieleń się spiesząca ku odejściu. Zieleń przemijań i gnicia wstępnego, to jednak… chcę jesieni!

A tu nawet o kasztany trudno!!!

Ale jesień.

I pada.

Jednak ludzie wciąż tutaj są… wciąż jest ich tak wiele. Wciąż jeszcze nie ma tej cudownej pustki, jakiegoś odpoczynku. Co będzie, jeśli naprawdę ludzie nie będą tutaj mogi być sobą. Wiecie, spokojnie iść w plener ze sztalugami, jakoś tak robić zdjęcia, nie martwić się, nie bać się, nie czuć się oskarżonymi, wycenionymi…

Znowu ubierać stare ciuchy…

Znowu być sobą, wiecie, jak dawniej…

Nie wiem, ale te zmiany zaczynają serio kiepsko oddziaływać na wszystkich. Ludzie się wkurzają, drą jedno na drugiego, jakoś tak, no po prostu, zwyczajnie przejmują nawyki Turyścizny, albo… znikają…

Tylu artystów zniknęło.

Pewno, że to miejsce zaintryguje innych. Oczywiście, że tak, ale czy przetrzymają rok, a po trzech się nie załamią? Wyrysowałam linię życia tych opętanych przez Wyspę. Składa się z 3 punktów podstawowych, a trzeci rozbity jest na te same etapy, jak rozpisane są w przypadku zwykłej, ludzkiej żałoby.

Ale…

Jesień jest.

I pada. I świeci słońce i jeszcze wieje i ogólnie, wsio w tym samym momencie. I jeszcze dowali takim powiewem i jeszcze…

Ale…

Jesień jest.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.