„Popatrzył.
Bacznie.
„Chcesz mnie?” zapytał ją wprost. Jakby już najzwyczajniej w świecie, bez kuli kryształowej i wizji, znał odpowiedź. Jakby może… On nie wahał się w ogóle, jakby w jego słowach było już zapewnienie, jakby to wszystko, całe te słowa i dźwięki, które miał wydać, a może tylko te, które wydał z siebie…
… nie miały sensu, bo przecież on wiedział…
Ale ona…
Po pierwsze nie lubiła takiej bezpośredniości.
Tak, to sobie koleś do krowy pośledniej i to nie tej z loczkami i grzyweczką i brązami złocistymi w boczkach… możesz, pomyślała, ale na razie nic nie powiedziała. Po prostu na niego patrzyła. Wiecie, no zaskoczona. Bo nie dość, że się nie spodziewała chłopa obcego i nagłego pod swoimi drzwiami, o wzroście nader mikrym i tłustych, przerzedzonych włosach, lepionych w tagliatelle…
To jeszcze się wystraszyła.
A jak ją ktoś wystraszał, to ją albo murowało, albo zaczynała śpiewać głośno, albo… no właśnie, albo była miła. I chyba właśnie ta ostatnia opcja się jej załączała… ale jeszcze wszystko mogło się zmienić.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Spacer…
A czemu nie?
Dawno nie było… więc chodźcie na skały, może akurat się trafi, że żadne ludzie mnie nie przyłapią, nie będą czegoś chciały, choćby obrazić, zwyzwać, czy coś takiego. Bo ja chyba serio wydzielam te fluidy, o których gliniarze gadali, ale wiecie co, trenuję… trenuję chmastwo ostatnio. I ojojojoj jacy ludzie nagle obrażeni jak dostają to, co sami mi rzucili. Wiecie, prezent zwortny.
Ech…
Ludzie wszędzie tacy sami i tyle.
Choć u nas na pewno umęczeni tym sezonem, który był tak ciężki i jeszcze oną suszą, co wciąż trwa, rzeczki serio nie istnieją, alo istneiją ino w ciurkającej postaci. No serce się kraje i wykrwawia w nie od razu. Zwierzyna tyż marnie wygląda, ale morze wciąż piękne, już jesienne takie, więc najpierw, mijając nieliczne ogrody, bo wiele domów zmieniło właścicieli, wiele drzew wycięto, aż zbyt wiele, więc nie łapcie się na one duńskie zbiórki kasy na lasy. Serio. Wycinają wszędzie dookoła piękne, stare i młodsze brzozy na przykład, bo wiecie… pylą… ja nie mam więcej pytań.
Serio.
Tlen widać tyż im pyli…
Ale idźmy.
Najpierw port w Melsted. Znajome łódki, ino dwa golasy, co zażywają dipa małego w morzu, a potem spierniczają z powrotem do ciepłego domu. W Danii 25 stopni to tradycyjna temperatura by załączyć ogrzewanie. Chyba jestem Innuitom. Serio… dla mnie dobra zaczyna się poniżej 10…
… a już na minusie to raj…
Mniam!!!
Ale łóki najpierw… znajome są. I te pląsy barw na wodzie, no i ona spokojność dopóki pies na mnie nie napadł, a wiecie, ludzie zawsze tacy kurwa rizbawieni, oj przestraszył, oj szczeka, oj rzuca się, oj nie gryzie przecież. Nie no, cżłonki mam, to, że ja jestem teraz w pracy nie jest wytłumaczeniem bo dla Duńczyka za mały mam obiektyw na fotografa, więc jakby był jakiś sponsor, to pragnę wielkiego obiektywu.
Do zdjęć wszelakich.
Z aparatem…
Uciekam.
Chcę gdzieś uciec, ale gdzie, na szczęście ono wzgórze ponad Melstedem, co prowadzi do Gudhjem zarośnięte i ludzina nie chce w krzaki jeżyn się pakować. Ja wolę jeżyny i bolesność niż ludzi. Zawsze ostatnio…
Tam przynajmniej one skały, prawie marmurowe miejscami, w tych barwach mlecznych i kremowych i te żyły kwarcu, niestety nazbytnio eksplorowanego i jeszcze granity i rubiny i ametysty, choć maciupkie, ale jednak… i niewielkie krzewinki i wzrastające dołem drzewa, które jakoś czerpią i z tej drobiny ziemi i wody nieśłonej, jakoś dają radę i ona pustka i tylko to morze w dole i wiodk na Svaneke i domy poniżej i zatoczki i kształty skał, które zdają się ciągle zmieniać i nagle człek może się schować.
Choć na chwilę, bo cywilizacja na widoku.
Wiatrak za plecami.
Ale na chwilę jestem tylko ja, ptaki, fale i chmury na horyzoncie, które zaraz popędzą mnie do domu, bo pranie wisi. No co, możesz se być archeologiem i artysą, ale pranie trza zebrać przed deszczem. A to, że światło przed deszczem tak zniewalające, cóż poradzisz, musisz jakoś trafić we wszystko i zdążyć…
… więc jeszcze chwila na skałach by kości rozprostować, bo po wspinaczce bolą, kolce powyjmować, kolana przetrzeć bo znowu by złapać dziwne ujęcia przecież i klęczałaś w pyle i leżałaś i w ogóle…
Pranie znowu trza będzie zrobić.
Codzienność.
A tak ludzie człowiekowi onej morskości zazdraszczają. Hihihi… nie no, sama sobie jej zazdraszczam, ale ona taka wymagająca. Ciągle musisz ją macać, wskakiwać w nią i w ogóle, czycić wszelako. No musisz, nie da się inaczej. Przecież co będzie jak sobie pójdzie, obrazi się i w ogóle…
Lepiej czycić.
Spacerowo.