Pan Tealight i Specjalne Przyjęcie…

„Płatek bardzo czerwonej róży, garść jagód, kilka winogronowych gałązek…

Doniczka z urwanym rąbkiem, ale za to ślicznie rzeźbiona, malowana w malutkie, błękitne kiatuszki… jakiś pojemniczek z gipsu, ale z zajączkiem, wstążka niebiesko-żółta i jeszcze kilka pierwszych, jesiennych liści.

I robaczywa śliwka.

I jeszcze borówki… całkiem dobre i tona jabłek.

I nic więcej.

Zupełnie nic. Bo przecież żadnego przyjęcia być nie miało. To, że Gulehus miał teraz Wiedźmę, nie znaczyło, że pozwoli wleźć innym. Co prawda jedna go oszukała i wstyd mu było za to strasznie, ale teraz już wiedział i gryzł…

Na wszelki wypadek większość.

Czasem przypadkowo i Listonosza, który to ostatnio przyniósł kilka pięknych spraw… ale poza tym, coś mu się w niej spodobało i szkoda mu jej było, gdy straciła Książki, więc… jakoś się nad nią zaczął litować. Ale łatwo nie było. Jednak na tyle ją poznał, by wiedzieć, że przyjęcia żadnego nie chciała.

Nigdy.

Ale jednak…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Jesień czuć w powietrzu.

Ale przecież to już koniec sierpnia, tylko jakoś, nie zauważyłam. No naprawdę. Wszystko przez oną przeprowadzkę i wszelakie zagmatwania architektoniczno-społeczne. Wiecie, przystosowanie się do życia na powierzchni, gdzie można oddychać i podłogi, co nie odgryza człowiekowi tyłka i w ogóle… nawet te kartki z życzeniami… nigdy czegoś takiego nie dostałam, to mój pierwszy raz, choć może to wstyd się przyznawać, że pierwszy w takim wieku. No naprawdę.

Może jednak powiem, że zwyczajnie poczta inaczej działa?

Bo chyba działa.

Jakoś dostajemy ją tylko w piątki.

Nie żeby listonosz nie jeździł codziennie, bo auto widać, ale chyba jak już wozi ino gazetki reklamowe i te wszelkie państwowe czy wiecie, bankowe sprawy? Tudzież pilne wezwania do spłaty, wpłaty i wszelkiego się ukorzenia.

Ale nie normalną pocztę, czyli coś najfajneijszego na świecie.

No ale… jeśli chodzi o całą oną kartkowość, to naprawdę jest to kapitalne. Przecież to coś, co człek se zatrzyma w sercu, pudełku i na zdjęciu może i na zawsze!!! Nie jak wino od sąsiada z tyłu, z którym pierun wie co zrobić ma ten, co nie pije. Bo kwiaty to wiecie, śliczne były. Kwiaty super pomysł. Albo taka doniczka, czy czekoladki, które Chowaniec zeżarł i stwierdził, że bardzo dobre!!! LOL

W sprawie doniczek… to mam pytanie.

Czy u was też tyle rodzajów mięty? No wiecie, jest mięta mięta, jest peppermintowa, jest czekoladowa, cytrynowa, truskawkowa, winogronowa, żeńszeniowa i jeszcze jakaś, ale zapomniałam jaka… szaleństwo no!!! I oczywiście wszystkie jak wysadzicie w ogódku, to jak nic wam obejmą w posiadanie całą ziemię.

Miętę kocham, ale uważajcie z nią.

LOL

No ale, dość onych ogrodniczych rozgawor, chociaż na Wyspie są one dość istotne. Ludzie tutaj uwielbiają mieć swój kawałek ziemi i choć najczęściej jest to trawa, abo kłąb krzaków, to jednak wiecie, chcieliby, ale…

Najcęściej jeżdżą do roboty i już potem brak czasu.

Albo co smutniejsze, nie ma kto im pomóc z cięciem i koszeniem. Chociaż, muszę przyznać, iż są sąsiedzi, którzy pomagają. I za to im zawsze ukłony. pewno, że to jest handel wymienny, ale czemu nie. Co w tym złego? Temu to, temu tamto, przypilnować psa, domu, zerknąć czy nikt się nie kręci…

… stare sprawy i zachowania.

Podstawy społeczności.

No ale… ogrody.

Najbardziej zaskakujące są te wenątrz miast, gdzie widać iż ktoś komunie wydarł kawał betonu i napuścił tam ziemi. Naprawdę to widać. Do tego płotek jeszcze, róże, iglaki, oczywiście jakieś krzaczki pachnące… właśnie znaleźliśmy takie pięknie pachnące, biało kwitnące, może ktoś wie co to?

No i malwy oczywistwa.

Ale te to i z chodnika rosną.

Są i te jakże romantyczne ogródeczki i ogrody, skalne mocno lub mniej, skomplikowane, przemyślane, zielono-czerwone najczęściej, i są takie, do których za wjazd musicie zapłacić. A i hortensje są częste i w tych i tamtych, no i figi oczywiście, i morwy jeszcze. Mniam!!! Dlaczego morwy są tak rzadkie? Wiem, że po nich ptaki srają w fajnych kolorach, no ale… To taki cudny drzewek.

Czy krzak? Hmmm…

… nie jestem pewna, ale uwielbiam.

Chcę!!!

PS. Żeliwna płyta wciąż na drodze. Czy poprosić onych przyjezdnych Polaków o pomoc w złomowaniu? Bo wiecie, kusi mnie.

Hałas robi koszmarny!!!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.