„No więc żyła w chłopie…
Chłopu?
Chłopowi… wiem? Eeeee… no widzicie, to wszystko zaczynało być naprawdę problematyczne, ale jakoś nie dla niej samej. A może chodziło o Trzy Żółthe Szopy w ogrodzie, albo o to, co się w nich działo, co…
… umierało.
W jakiś dziwny, pokrętny sposób coś było z Wiedźmą Wroną Pożartą źle, i nie dotyczyło to Domu Wiedźmy. Bardzo źle. Już nie tyko zanikała, ale nie była zainteresowana naukowo onym swym zanikaniem. Nie robiła zdjęć, nie obchodziło jej to, w ogóle. Dodatkowo jej ciało jakoś tak w ogóle nie chciało szaleć. Napadali na nią ludzie, nie mogła się nigdzie ruszyć i…
… wszystko zaczynało tracić sens.
Wszelaki sens.
Nawet one.
A jak one już go nie miały, to znaczyło, że świat stał na głowie, machał uszami, a cała reszta traciła na grawitacji.
Pan Tealight już to kiedyś widział i wiedział, że sam sobie z tym nie poradzi. Potrzebował Wiedźmy i potrzebował pomocy, by ona została sobą, wszystkim trzema onymi osobami, którymi była, w jako takiej równowadze nierównej.
A potem walnął grzmot… Jeden Grzmot.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Pada…
No pada no!
Hej, oto i radość wielka, azaliż wżdy pada nie aż tak wiele, no i sporadycznie, ale co tam, nie jest źle. Chwilę nawet była ulewa, czy coś, księżyc akurat napierdniczał jak szalony i nagle człek sobie uświadomił, że choć przeprowadził się tylko 90 metrów od poprzedniego miejsca zamieszkaia, to widok ma…
Inny.
Pełniejszy.
Bo widzicie, jeszcze bardziej człek na górce, więc nie dość, że ma te tam wschody słońca, to jeszcze widok na pola, w większości już skoszone, golizną wskrzeszone, no i na rzekę i drzewa, i wzgórki i pagórki wszelakie.
Nie tak, że tylko dom sąsiada.
He he he… z dołu sąsiada.
Ale te widoki, no nawet z deszczem, upragnioną wilgotną szarością, onymi chmurami tak ciężkimi, iż zdają się zahaczać o nasz dach… ech tam, piękne to takie. Może i róże już przekwitają, ale może i będzie ich więcej jeszcze? Tuż za posesją tworzą sympatyczny płotek, co sprawia, że naprawdę nie uda mi się ich odgłowić, żeby pozbyć się owocków, ale jednak może one tak same, wiecie, jakoś tak, dalej będą kwitły?
Czy jednak mam ruszyć dupę?
Nie chce mi się… i roboty i tak mam masę. No weźcie no, litości jakiejś, czy coś?!!! Ech, chyba jednak się trza będzie ruszyć. Bo nagle człek ma okna i może przez nie wyglądać, a nie wglapiać się w monitor, w którym wciąż nie ma internetu i CHOLERNA pier… no inwektywy same mi się rodzą na siekaczach, żeliwna płyta nagłaśniająca drogę, wciąż sobie radośnie i całkiem waląc robotę… leży!!!
AAAAAA!!!
Gdyby wam odbiło… he he he, to wiecie.
Hawaii style koszule, szyte na Wyspie… eeee małowierny jestem człek w tym wymiarze, ale niech im będzie… Oto i są one. Jak klikniecie sobie w link oszołomią was trzy… czy cztery wzory. Nie, chyba trzy. Kurcze no, widzicie, link ściągnięty, ale nie mogę sprawdzić, no mniejsza. Na pewno jedna jest niebieska, inna biała i kościołowo-rybna z zielonymi wstawkami przypominającymi bambusa.
Bez urazy, nie rozumiem.
Mamy coś w różach filuternego z babeczką i takimi tam. I z całkowitym moim niezrozumieniem. No ale… jest jeszcze coś i już całkowicie się gubię. Bo jak najbardziej rozumiem całą oną szaleńczą twórczość radosną związaną z takim strojem, ale jednakowoż zawsze była w nich jakaś jednomyślność, a tutaj.
Niby tak, jest Wyspa, ale…
Czy nie można było zrobić jednej w kościoły i miasta, a innej znowu w rybeczki i inne żarełko. Jednej w rzeźby i sztukę, albo poprosić twórców co bardziej abstrakcyjnych dzieł o pomysły. Wiecie, zapłacić im za specjalny design?
Widać nie.
No ale… Oczywiście, że zawsze u nas można było kupić jakieś koszulki. Zwykle tshirty z trollem i kształtem Wyspy albo jakimś kościołem, czy raczej którymś z okrąglaczków, ale teraz wiecie, rozwijają się. Plakaty i ceramika, to już nie tylko Pava, ale i inni. Często zwyczajny badziew made in China, ale trafić można na cuda.
Ale to u tych wiecie, artystów.
Tych co się po galleriach chowają.
Zajrzyjcie do nich. Dokarmiać ich trzeba, bo chudzinki to i wiecie, zarabiają ino czasem, a za twarz miejsca robią. Kupcie sobie coś unikatowego, takiego one and only. Nie idźcie za strumieniem, skaczcie po kamykach, ale wiecie, w gumowych podeszwach. Bo można się poźlizgnąć i to mocno. A ceny… hmmm, u nas obrazek większy można dostać nawet za 300 koron, więc jakoś nie wydaje mi się to wielką ceną.
Wiem ile ci ludzie wydali na same materiały.