„Bo to już nie była Chatka Wiedźmy.
Nie.
To nie była nawet ona… a z drugiej strony przecież wciąż nią była. Była drewnianą chatą i zamieszkała w niej wiedźma, więc… ale też wciąż była sobą. Zresztą, tak naprawdę był sobą. Domem Wiedźmy, Zamczyskiem właściwie. Może i na zewnątrz wyglądał jak drewniana wariacja na temat szopy Wujka Sama, ale w środku, z oną fikuśnością, wielkimi oknami, dziwnymi załamaniami i krzywiznami, babtysterium w łazience i wielką podstawą, gdzieś tam wiecie, no u swej podstawy…
Nie wiedzieli, czy wciąż to była Chatka, czy jednak już nie. Bo to, iż przeszła przed Wiedźmą Wroną, że się wcieliła, nie oznaczało, że jakoś takoś, nagle, może i w pokręcony sposób, zmężniała.
Sfaceciła się?
Kurde, a może to już nie była ona? A może jednak naprawdę coś się zmieniło, albo li azaliż coś jakoś wytrąciło z Chatki męski pierwastek i jakoś tak… no więc nowy dom, królewskie nasienie, książęcy barłóg, czy jak to zwał, wiedźmie miejsce wszelkiego dziania się było jak najbardziej żółte i męskie.
… więc nazwała go Misio Gulehus.
I on był z tego zadowolony.
No przynajmniej na razie.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Nie mam ni czasu ni sił, by być.
Naprawdę.
Już nie…
A powinnam przecież!!! No ludzie no. Zapomnieć przeszłość, wywalić wspomnienia, pierdolić te książki, no przecież nie pozbędę się pleśni… więc może po prostu wywalić to wszystko, wywieźć na śmietnik i już?
Ale jak to zrobić?
Jak?
Mniejsza, coś trzeba, bo przeszłość trzeba pogrzebać, jak to ciało w ogódku, którego serio jestem coraz bardziej pewna! YAY, na szczęście w końcu udało nam się opchnąć ludziom te dziwne szafy, za darmo prawie, ale wiecie, przynajmniej człek się z tym nie musi męczyć. A że nie ma mebli w domu… serio nie mamy mebli… Zaraz wam wypiszę, okay łazienka i pralnia się nie liczą, bo wiecie, w Danii one zawsze są ready to serve. Kuchnia podobnie, choć nie mamy zamrażarki. nie mamy też żelazka, robota kuchennego i innych rzeczy, ale who cares… nie stać nas, więc mogę być niegotowalna i pognieciona.
A co.
No ale.
Ławeczkę nam zostawili, mamy stary zestaw ogrodowy, więc może zardzewiały, ale robi klimat z lawendą w doniczce!!! LOL przed domem oczywiście. Parasol złamany, więc uważać na wiatr, zresztą, przecież i tak jesień idzie. Teraz środek, kuchnia wspomniana, łączy się z saonem w którym mamy stół, jedno stare krzesło sklejone taśmą… serio, podarowane dwa fotele z pufą i półeczkę, którą nam poprzednicy zostawili. No i na razie tutaj śpimy, więc wiecie, są i dwa materace…
Miejsca kopa.
Korytarz, żeby nie było, juz zaaranżowany artystycznie. Może nie w pełni, bo chcę kilka obrazów, ale nie stać mnie na ich wydrukowanie na płótnie, więc musi poczekać. Wiecie, moje zdjęcia na kanwach.
Dalej…
Sławetny „redrum” stał się naszą szafą, więc mamy tam takie najtańsze dwa wieszaki, kilka worków i pudełek i już. W gabinecie jest krzesło, pudła i proste, stare biurko… w sypialni… kilka obrazków na ścianach i pranie się dosusza.
He he he… no i tyle.
Oto i opis mojego domu.
Jest niesamowity. W końcu człek jest się w stanie zmęczyć idąc do łazienki, ale… nie do końca rozumiem dlaczego ludzie tak się nad tym wszystkim trzęsą? Może odpowiedzią na to jest fakt, iż w rzeczywistości na Wyspie jak już, to buduje się sommerhusy, a nie domy. No i nasza dzielnica jest jedną z najmłodszych.
A już patrząc na okolicę, to zwyczajnie smarkatą właściwie i tyle.
Może to to?
Koleś, który przyszedł załatwić ono ubezpieczenie ppoż… był oszołomiony. Korytarzem i drewnem i w ogóle wszystkim. Po prostu gał nie mógł oderwać i teraz zaczynam się zastanawiać… dlaczego tak naprawdę tablica ogłaszająca, że dom jest na sprzedaż była schowana?
Dlaczego wszystko to było takie pokręcone?
I czemu no…
Było i jest jak jest?
Niech to Latający Holender, ale serio, coś w tym wszystkim jeszcze jest, co na pewno ma rogi, kopyta i wyższe wykształcenie w dziedzinie gotowania ludzi na małym ogniu oraz smołowaniu tych bardziej owłosionych.
Naprawdę.