Pan Tealight i Szalona Baba…

„No żeby tak napadać… i to w biały dzień?

Kto logiczny to robi, no kto?

Przecież noże akurat wyszorowane, zamrażarka gotowa, Wiedźma Wrona Pożarta nowe plany ma… na wiecie, biznes kolejny, który oczywiście nie przyniesie wymiernych korzyści, ale jednak… przecież ona musi ciągle coś robić, myśleć za świat cały, tworzyć, wymyślać, wygmerywać z mózgownicy przegrzanej…

A ta tak na nią…

Że niby drzwi otwarte.

Jakie otwarte do grzyba ciężkiego, pleśniowego, złotego, zamknięte ino niezakluczone były i tyle!!! No wiecie, jak klamką ktoś ruszy to otworzy, ale kto otwiera? No chyba, że swoje, ale cudze, obce, macać tak drzwi innego człowieka, no naprawdę, i tak włazić bez zaproszenia, bez jakiejś zawołajki choć…

I się Nowy Dom wkurzył.

I załmotał oknami i drzwiami Prawie Francuskimi zawiał i Wiedźma Wrona Pożarta musiała je ratować, nagle pobudzone… i wiecie… przywlókł swą dupę Wielki Strach i Szalona Baba spierdoliła.

A może jednak… było w tym coś innego?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Nadal nie ma internetu…

Dobra, to, że nie ma internetu to jedno, to, iż codziennie zjawiają się osobnicy podnoszący jeden kamyczek i odkładający je w inne azaliż wżdy i to samo miejsce, to już jest po prostu ubaw roku. Oto i jest update z zeszłego tygodnia.

W poniedziałek nikogo nie było, albo i był, lecz nie przyuważyłam.

Może wtedy ułapanego bym wzięła i pouczyła o sedymentacji, różnicach w glebie i takich tam… bo te dziuńki w naszym totalnie twardym i gliniastym podłożu wyłożonym gruzem zwanym granitowymi kamyszkami wyryli głęboką dość i biegnącą wzdłuż i w szerz dziurę. Oczywiście ją zasypali, ale nie oną samą ziemią ino miękciejszą, więc sorry, ale to nie wymaga większych tytułów naukowych, by się domyśleć co się stanie, a raczej już dzieje, bo trochę popadało…

Tia…

Wtorek, przyjechało coś i coś robiło.

Oto moje określenie tego dnia, sorry zrąbana byłam po poniedziałku rozrywkowym, zestresowana babą i w ogóle. Płyta jebana żeliwna wciąż leży i wydaje mi się, że oni specjalnie teraz po niej jeżdżą tak, żeby robić jak najwięcej hałasu…

Środa… przyszedł koleś i przyniósł kabelek.

I tyle.

Nie, że go zamontował, czy coś, nie. On go ino przyniósł. Nic więcej. Nic ponad to. Nic li i mniej. Jak się okazuje, to co wkopali w ten chujnikowo zrobiony wykop to rureczka, w którą pójdzie on kabelek i wiecie, może za tydzień będzie internet. A może i za dwa, nie wiem, trzepie mnie już, więc…

Czwartek…

… oj, azaliż piękny dzień, przyjechała wielka koparka i zabrała kupkę ziemi, która sobie leżała na poboczu. Podejrzewam, że ziemia była moja, więc ja bym ją z chęcią odzyskała, tytuł mam z kopania, więc sobie rowa naprawię, no ale… bezczelnie okradzionam zostałam z kupki ziemi. I tyle. W kilka godzin później przyszedł ktoś inny i zabrał te takie pomarańczowe stojaczki. No wiecie…

Piątek… dzwonią, że internet może będzie za tydzień.

Jebana płyta żeliwna wciąż leży.

Wykop choć zasypany, w mym podjeździe, zaczyna być coraz bardziej widoczny.

Czasem to serio człek już siły traci, ma ochotę wziąć łopatę, pierdolnąć drągala i powiedzieć: spierdalaj sama sobie to zrobię.

Ale nie wolno.

Tym bardziej, że wiecie, wciąż czas wakacyjny, a tutaj to jak frokost, czas święty jest!!! Nie wolno naruszyć miru wolnego czasu, bo od razu strajki, ojojkowania i takie tam. Ja pierdziele, samemu też sobie zrobić nie możesz, bo odbierasz innym robotę i tyle… koło się zamyka, a ty cierp durna, cierp…

Płyta żeliwna wciąż leży.

Piątek, więc wiecie, poleży co najmniej do poniedziałku, a co bardziej prawdopodobne i do czwaartku. A przecież dziury w drodze nie ma. Jeżdżące samochody z wściekłości już ją tak poprzesuwały, że… ech…

I jeszcze jebana pełnia.

LOVELY!!!

No ale nic to.

Mold House oddany. Pieniędzy z kaucji nie ma, a zciągnęli z nas tyle, że głowa mała!!! A tak, jeżeli wynajmujecie w Danii, to wiecie, pewno różnie jest, jeśli wynajmujecie tutaj i niestety nieszczęściem waszym było nie urodzić się w Duńskim Królestwie, to macie przejebane. I to dokładnie, dosłownie i w przenośniach. Może się zdarzyć, że jesteście na liście, bo tak, są listy do każdego z Boligselskabów i jeśli myślicie o przeprowadzce tutaj, to wiecie, pamiętajcie o zapisaniu się na nie szybko.

Podobno ta w Gudhjem jest najbardziej oblegana.

Hmmm… no nie wiem, rozumiem Gudhjem, kocham Gudhjem, ale niestety pamiętajcie o pleśni. A jest ona w każdym miejscy i nie, nie obchodzi ich wasze „well being”. Nie. Wcale. Tutaj mają wymieniać kuchnie i inne tam, więc jeżeli rzeczywiście zrobią to za rok, boję się, że stanie się to, co w Rønne, czyli wyburzą wszystko, wysiedlą ludzi i wybudują potworki, więc…

O czym to ja… a internetu wciąż brak.

Pleśń problemem też w duńskich muzeach… hmmm…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.