„No kurna z łapami, mackami, odrostami, policzkami… zmarszczkami, obwisłą skórą, telepiącymi się polikami, uszami co nagle urosły do rozmiarów Dumbo i jeszcze cyckami do kolan, co sutkami muskają kostki!!!
Choćby dotknąć, tknąć, pogłaskać, musnąć…
Skąd im się to bierze. No ludziom no. Obskim całkowicie. Zawsze kurna się zbliżają tak mocno do niej, zawsze tak jakoś chcą koniecznie choć musnąć, choć pogłaskać, a najlepiej od razu na misia.
Może to cycki?
Kto wie…
Ona tego nie lubiła.
Nigdy. A od dziecięca będąc pamiętała, że każdy chciał ją, jej, jakoś tak, ale już dla niej to ino ochłapy!”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Dotyk ognia” – … dobra. Przyznaję. Strasznie bym chciała by te książki były większe, bardziejn obszerne, mniej pisane współcześnie, wiecie morda-kubeł-pogrzeb-ślub-end.
Tak bardzo bym chciała z tej opowieści takie tomiszcze, gdzie więcej będzie o magii, o onych postaciach pobocznych, gdzie Mercy mogłaby sobie pozwolić na większe rozkminy… na więcej magii, na po prostu więcej słów!!! Bo to co dostajemy, oczywiście, że trzyma w napięciu, ale bierzecie to na jedno posiedzenie i tyle.
Koniec…
I znowu tyle czekania na kolejną część.
Dobra, jak ktoś cyklu nie zna, to nie wie o co chodzi. Jak zna, to i tak sięgnie po tę powieść, więc po co o tym gadać? Tak, to tasiemiec o wilkołakach, magii i świecie po ujawnieniu się wszelkich, zapomnianych mocy. O baśniach stających się prawdą i oczywiście o ludziach i nieludziach, chociaż…
… kto to tam wie, jak to jest?
Tym razem Mercy ma oczywiście problemy, ale doprawdę wielkiej mocy. I wszystko znowu może zakończyć jej i tak niespokojne istnienie. Oj będzie się działo. Naprawdę wiele. I jeszcze więcej pewno nas czeka sądząc po zakończeniu, więc… jeśli lubicie fantastykę dziejacą się bardziej niby współcześnie, gdzie tylko magia się czasem pojawia, ale i normalnych ludzi są problemy, więc zacznijcie od początku!!!
Koniecznie!!!
Bo to naprawdę świetna zabawa.
Nie tylko dla bab!!!
Dobra… słuchajcie, to już zaczyna być dziwne.
Znaczy te wizytacje. Żeby ludzie z całej ulicy się złazili? Nie wiem kogo pochowali w moim obecnie ogródku, ale zaczynam mieć więcej teorii niż radochy z nowego domu. Ale… w końcu dziś oddaliśmy stary dom – czyli Mold House i… zobaczymy jak to będzie. Oj, zobaczymy. Bo, po pierwsze, facet chyba się przeraził tym, co zobaczył, znaczy wodą w ścianie, po drugie, ogródek mu się podobał.
Nie wiem jak oni to wynajmą, ale mam dziwne podejrzenie, że wymienią wykładzinę kompletnie i do betonu spaloną słońcem, która wciąż mi zalega w płucach w postaci plastikowych włókienek, i wciąż w zatokach się mieni, jeśli zajrzycie mi przez nos, na pewno zobaczycie tęcze, serio… mienią się tak mocno, że w nocy mogę do kibelka iść z zamkniętymi oczami.
No dobra, to nie jest śmieszne, bo moje książki umarły i muszę się z tym pogodzić i zwyczajnie wywalić tonę książek. I… nie wiem, serio, nie wiem jak sobie w tym poradzić. Pierwsze wydania, wspomnienia, to wszystko… przecież ja je czytałam wielokrotnie, wciąż planowałam wrócić do wielu z braku finansów na nowe…
Nic z tego nie będzie.
Otrząśnij się…
Ale się nie otrząsnę.
To nie ja.
Ja będę uprawiała żałobę wielką i ciężką przez długi czas. Ale najpierw muszę jakoś odżyć, a tutaj… pukania nie słyszałam, wiecie, człek się jeszcze nie nauczył nowych dźwięków, więc wybudził mnie z klikania w kompa – na szczęście miałam na sobie gacie, a to akurat było po wielu godzinach wyrywania trawy z podjazdu i innych miejsc Mold Housa… wiecie, prysznic, Chowaniec aktualnie pod prysznicem, więc weźcie sobie dopiszcie całą malowniczą dramaturgię…
Ktoś włazi do domu.
Po prostu.
Wiatr się zerwał, bo baba nie zamknęła drzwi!!!
Kuźwa, jak można nie czuć przeciągu?
Jak durna trzymam te moje prawie francuskie drzwi i… wrzeszczę do niej żeby zamknęła głównę, a ta co… cóż, zamknęła je, ale za sobą. Podejrzewam, że poszła dookoła domu, bo potem Chowaniec znalazł od drugiej strony kwiaty na ławce, ale… co robię ja? Otwieram drzwi moje prawie francuskie, sprawdzam szybeczki, zamykam drzwi od tarasu i lecę do wejściowych przekonana, że ona tam czeka.
Ale jej tam nie ma.
Pewno polazła na taras, zastała zamknięte drzwi i wiecie, pomyślała sobie, że ją wypędzam niczym niechcianą teściową… chociaż, czyż nie miałam prawa?
No kurźwa mać?!!! Kto włazi do domu? No serio? Jeżeli pukacie i nikt nie otwiera, to ładujecie się komuś na chatę?
NIEEEEEEEEEEEEEEEEE!!!
Kto dostał ataku paniki? Oczywiście ja.
Kto musiał poleźć, odnaleźć babę – okazało się, że mieszka na samym końcu, nie pytajcie się mnie gdzie, sąsiad z prawie na przeciwka pomógł… no Chowaniec, tak, ten co pod prysznicem był i małpa jedna nie wylazł w ręcznikus prawdzić co się dzieje. A powinien. No czyż nie powinien? Hałas był taki, jakby w końcu ten pomór z niebios na mnie za pogaństwo wrodzone spuścili!!!
A on se siedzi tam, choć oblucje już zakończył.
No nic, znalazł babę i musiał jej tłumaczyć, że przeciąg, że tak dalej…
Ja się telepię w kuchni.
Wciąż nie rozumiem jak można wleźć komuś na chatę!!!? No błagam. Wiem, że drzwi nie były „zakluczone”, ale były zamknięte do cholery!!! Zresztą nawet. Jak na pukanie nie odpowiadaja, to się nie ładujesz i tyle… chyba, że coś się zmieniło. Z drugiej strony, mieszkaliśmy już na Wyspie obok takiej wariatki, co mi się ładowała prawie przez okna, więc serio… chyba wystawię jakiś znak, ale najpierw chyba musimy zrobić jakąś imprezę żeby wszyscy się dowiedzieli jakie mamy korzenie rodowe, grupę krwi i czy nadajemy się na dawców narządów – NIE!!!
Bo te pielgrzymki to mnie na zawał…
W życiu przeprowadzka nie była takim koszmarem.
A tyle ich przeszłam…