Pan Tealight i Zastały Gość…

„No widzicie…

Zaśmiardł się.

A serio chcieli mieć takiego jednego, może przesuwnego nawet, coby zawsze móc powiedzieć, że są zajęci i nie przyjmują! No co… Stawiacie takiego jednego, że niby jest, że już on wystarczy, że wielki jest… no i, że więcej nie można, bo są wielce zajęci i ogólnie mówiąc busy i tak daje…

No ale…

Zaśmiardł się.

Może chodziło o to, że trza go było inaczej karmić, może jednak winien był być dłużej żywy, czy coś… A nie tak od razu, bo widzicie, skurczybyk gadatliwy byl, a jak ino się nowi sąsiedzi zwiedzieli, że to właściwie kukła ino, taki bardziej ubrany strach na wróble, to dalej znowu ładować się, Wiedźmę Wronę oglądać.

Trza go będzie serio ożywić.

Albo innego z Turyścizny ułapić i wiecie, do pieca i tym razem, to może na żywego, ale jakoś ze ściszaniem, czy coś? W końcu w dzisiejszych czasach takie są technologie, takie cuda wianki, że mogliby poszaleć.

Co nie?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Czasem po prostu człek już nie może i zwiewa do lasu.

I znowu idzie przez ten las, i nawet udaje mu się nikogo nie spotkać. Tylko te drzewa i ptaki przemykające po wciąż zeszłorocznych liściach i lekki zapach grzbni, i jeszcze może te szyszki i aromat onych drzew, które wiedzą, ale nic nie mówią, a może mówią, ale wiedzą, że i tak nic to nie da, więc…

I po prostu się udaje.

Wiatr się zwiększył, już człek słyszy, że raczej nie popływa, bo przecież nie chce stać się nagłówkiem w gazecie… ale wiecie, pomoczyć tyłek można. I może między falami na chwilę się zanurzyć, gdy ktoś inny pilnuje. I tyle. Piasek i tak zawiezie się do domu w gaciach i miejscach, o których serio, nie chcesz teraz myśleć.

Aua… się obetrę!!!

Ale nic to, bo morze znowu piękne, czyste, chłodne może dla niektórych, ale dla nas idealne w temparaturze. Słońce wali, na niebie gigantyczny łabędź, albo coś mutantowatego, jak łabędziopaw? No po prostu spektakl niesamowity. Ten błękit, one niebieskości i szmaragdy wody i ten oiasek, bursztynowy i biały i ta domieszka perłowa i czarniawa z muszli oczywiście… i jeszcze kilka małżowych cudów i może jeszcze kilka wodorostów…

I ten zapach…

Niesamowicie oddychający za nas.

Jakoś tak…

Morze.

Szumi i huczy, a jednak jest to dźwięk, który nie denerwuje, wprost przeciwnie, niektórym reguluje wszelkie szumy uszne. Innym znowu w końcu wyłącza nasdmiernie myślenie, abo odwrotnie, właśnie mobilizuje myślenie na całego.

I już rzucasz się na skrawek papieru i szukasz czegoś do pisania, a może jednak, na mokrym piasku, może fala pozwoli skończyć chociaż jedno zdanie?

Może się uda?

Pewnie nie, ale przecież spróbuję. Bo na mnie morze działa kreatywnie. Najpierw się trzeba namoczyć, a potem wariować, bo leżenie plackiem to wiecie, w moim przypadkiem dla tych chorych. Serio. Jak już jestem o krok od śmierci, to plackiem jak nic… sprawdzone! Niestety. Jakoś tak, no w jednym miejscu mogę tylko wtedy jak robię zdjęcia i zoom wymaga kompletniej nieruchliwości i wszelakiej bezoddychalności.

Oj mogę.

Dziwne to… przecież takam niecierpliwa.

Szczególnie jak patrzę na tych gości, co oną dziurę nam w podjeździe już dzień drugi robią. I jakk najbardziej będą ją robić i jutro, bo koparka wciąż stoi… kurcze, sąsiedzi nas znienawidzą od pierwszych tygodni no…

Ale, z drugiej strony, no przecież wielkiego hałasu nie ma, ino kilka godzin, a na dodatek każdy to robił, więc…

Może nie zabiją?

Jakby co, to pa!!!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.