„No właśnie i był problem, ale tak to jest jak ktoś zaufa za bardzo medycynie kosmetycznej. No serio. Nadmierne maseczki i te sprawy… to skrobania, oklejania, oklepywania, te złuszczania i pillingi… no po prostu…
Zadziałały i tyle.
A przecież jak się jej dziwić, gdy od zawsze wiedziała, że tylko jednego będzie się od niej żądać? Że inaczej rodzina wkurwa załapie, przestaną na imprezy zapraszać i wiecie, no odstawią na boczny tor i tyle… i będzie sama. A ona samotności bała się straszliwie. Niby nikt tego o niej nie wiedział, bo sierota i tak dalej, do Macochy się nie odzywa, z siostrami przyrodnimi nie chce maseczek sobie robić, więc…
A jednak przecież chciała być w tej rodzinie. Rodzina, która się rozrastała i która, o czym niewielu wiedziało, pewne rzeczy z przyszłości wie. I jedną z onych rzeczy był właśnie ON. Wiecie, ten facet, co pokocha za nic, od pierwszego wejrzenia, który nie będzie zmuszał jej do wszystkiego, no pan… kochanie…
… miłości…
Ale żeby to się stało, jej stopy musiały być idealne.
A ona właśnie, chyba trochę… przesadziła.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Siedem śmierci Evelyn Hardcastle” – … ale… Ale ja mam inną okładkę, jak na ebooku!!! No cóż, widać jakieś zawirowania, no ale. Ważne, co w środku, choć wydanie przepiękne. Twarda oprawa z mapkami, naprawdę…
Ale… po kilku pierwszych rozdziałach się znudziłam.
Na amen.
Rzuciłam w kąt, przeczytałam coś innego, a potem wróciłam i już się nie oderwałam, chociaż… było wkurzająco. Chciałam tę powieść sprzątnąć, zniszczyć, chciałam by zniknęła, ale z drugiej strony chciałam też zakończenia. I tak naprawdę teraz, po tym wszystkim… nie ma we mnie ni zaskoczenia ni jakiejś miłości.
Ta powieść to wielki eksperyment literacki. Naprawdę, utrzymanie tego w ryzach wymagało wielkiej tablicy i wszelkich karteczek. Nie wierzę, że napisała ją jedna osoba. Ale cały ten eksperyment, ona składność, jakaś konstrukcja literacka, tak naprawdę… zrąbała fabułę. A może tak naprawdę nie chodzi o fabułę? Tylko o postacie i stylizacje. Dobrze skrojone postacie i oną przeszłość taką jeszcze niby tykalną, ale jednak…
Porównywanie do Agathy Christie to błąd.
Jak zwykle…
Ale popełniło go już tak wielu, że nie wiem czy zwracam uwagę. Tak naprawdę… chciałam kryminału, a nie „escape roomu”. Bo tak to wszystko odbieram. Odnaleźć zbrodniarza. Zapobiec morderstwu, samobójstwu, a może tylko się przyglądać? O co w tym wsyzstkim chodzi? Odpowiedzi mogą się wam nie spodobać, tak samo jak ona cała narracyjna manipulacja, więc serio… nie wiem czy polecam. Naprawdę.
Właściwie…
… wciąż nie wiem co sądzę o tej książce?
Może wcale z niej nie wyszłam jeszcze? Może ten cały eksperyment wciąż trwa? Moze chodziło tylko o pytania o życie, własne życie, cudze życie, odbieranie go… może chodzi o całkiem coś innego niż tylko czyjaś śmierć? Może o fatum, klątwę albo zwyczajny wybór i wyprane człowieczeństwo?
Takie, które powinno ewoluować?
A może chodzi o ciebie?
Gorąco… ale bez przesady.
Podobno ma padać, się zobaczy. Czy to wszystko ma jakieś znaczenie? Czy jak wiem, może przejdźmy się dziś po Sandvig? Serio, aż tak do Hammershusa? Bo wiecie, można tak. To nie do końca łatwa ścieżka, ale szalenie barwna i różnorodna. Wiem, że już o niej pisałam, no ale… po paru kroplach prawie nocnego deszczu jakoś tak…
Jakoś tak możnaby pójść.
No wiecie…
… na zwykły spacer.
Noga za nogą.
Albo zostać w Sandvig, bo tutaj też dziwy i cuda. Po pierwsze najlepsze moim zdaniem lody, po drugie malutki nibyryneczek, a po trzecie cała masa twórców wszelakich i przesłodkie domki. Ale no naprawdę i to na różnych poziomach!!! Serio!!! W dole i na wzgórku, lekko podniesione, lekko obniżone, ze skałkami i bez, przytulone do skały i takie całkiem nadjeziorne. I jeszcze te dziwne, wbite w skałę nadmorską, ale morza niewidzące… wiecie te, które widzicie wspinając się drogą do latarnii.
Bo łazić po mieście można godzinami. Można się zaplątać i zapatrzyć na te malwy i inne tam. I morze w niezbyt wielkiej oddali, a czasem nadmiernej bliskości, no i te hotele. Kurcze, aż człek szuka dziwnym oka kątem onych dam w wielkich sukniach i kapeluszach z parasolkami! Oczywiście każda z uśmiechem, makijażem…
… jakby się nie pociły.
W ogóle… wiecie one damy z czasów co to się człek nie pocił ino lekko połyskiwał. I raczej jak już kąpał, to wiecie, w takich kaftanach wielkich i portkach. Z drugiej strony przecież ta moda wróciła, cała „modesty”… wiecie, faceci w onych wielkich spodenkach… czy to serio łatwo się w tym pływa? W takich portkach do połowy łydki?
No ale… są one hotele.
Białe, piękne, majestatyczne nawet… ze schodami rpowadzącymi wprost do morza prawie. I są te hotele już przerobione na mieszkania letnie i na domki i takie tęskniące za oną jakąś świetnością delikatniejszą, elegancką i inną jakoś tak. Świętującą oną wakacyjność, czas wolny, tak wiecie, naprawdę tak jakoś…
Sandvig ma właściwie dwie latarnie.
Biała to prosta droga i nadmorska, a szara, na której szczyt możecie wleźć to sprawa grubsza. Nie wiem, ale jakoś tak boli człeka, że ona już nie może świecić. No i to szare pudło betonowe, wiecie, ten budynek, nasza „strefa 51” jak to lubię mówić, często oblegana przez owce a nawet i słodkie, włochate krowinki…
Bo one wiedzą…
… w ogóle dziwne to miejsce.
Po pierwsze możecie usiąść sobie i patrzeć na morze, za pecami mając latarnię, pod sobą drzewa, a potem w niedługim czasie, często ze ślizgiem i obiciem części dupnej, zwyczajnie lądujecie już nad morzem. Dziwne to. Czasem wyżej, czasem niżej, czasem tak mocno niespodziewanie, a czasem, serio, lepiej łazić szlakami.
A potem możecie zmienić miejsce i choć znów latarnię będziecie mieli za plecami gdzieś w oddali, to znajdziecie się w malutkim kamieniołomie, w dole będziecie mieli i kawałek morza i portu Hammerhavn i dwa jeziora. A do jednego wciąż jeszcze można zjechać na sznurku, chociaż wciąż się o to kłócą…
Tutaj stercząc na górze, widząc w oddali ruiny, oną sławetną kamienną dróżkę, ten cały ogrom Wyspy i jednoczesną jej niewielkość. Te pola w oddali, jakieś pojedyncze budynki, tą lesistość i te kolory wszelakie. I wieje, tak, często tu wieje. A w małym zbiorniku za waszymi plecami są złote rybki…
… hihihi.
A co, wiecie…
Ciekawe czy są smaczne.
No dobra, pewno że żartuję, no! Hihihi. Niech se pluskają się. Ale wciąż mnie intryguje kto je tu wpuścił… A! Jeśli zdecydujecie się na drogę dookoła Wyspy, to właśnie za białą latarnią są plaże i miejsca, na których ludzie układają kamienie. Niszcząc jednocześnie oną naszą koncentryczną niespiralność, no ale, kogo to tam obchodzi, wiecie… pewno znowu trza będzie naprawiać.
A raczej na pewno, bo widziałam zniszczenia.