Pan Tealight i Wilkołaki i Syrenice…

„To był taki nagły rumor, hałas, ogólnie XIII wojna plażowa… buły piachu w powietrzu, wszelkie trawy, wodorosty, kamienie…

Dlatego tam polecieli.

Widząc z okna Białego Domostwa oną całą burzę i pomieszanie, wiecie, niektórzy z telefonami, inni z glinianymi tabliczkami, tamci z portalami, lustrami, no co kto tam miał, używał i chciał, więc… żeby zobaczyć, żeby zwyczajnie zapisać, zanotować, uwiecznić na zawsze, na amen i speszjal!

Tylko że…

No właśnie.

Bo kłaków, łusek i pazurów, jęków, kwęków, siniaków i tym podobnych się spodziewali, ale Wielkiego Maratonu Bikini nie. Serio. I wszyscy mieli na sobie one obcisłe gatki, lekko zalatywali, bo to i futro i ryba, wiecie… tosz to przecież już nikomu nie można ufać. Wiecie, ta pewność ciała i tak dalej, a tutaj machają odwłokami, przysiad, przyklęk, do góry brzuszek, wciągnij, wypuść…

Zepsuj powietrze.

Wiedźma Wrona Pożarta, kląc na czym światy leżakują, że morze zakwitło i nie może sobie popływać zbiegła z onego pola walki jako pierwsza. Co z resztą. Widzicie, nie każdy chce mówić co się wydarzyło, bo podobno neiktórzy zostali. Inni znowu nie, a jeszcze inni robili zdjęcia i…

No właśnie…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Układanka” – … no tak. Autorka oczywiście mi bardzo dobrze znana. Nawet jedna z moich ulubionych, naprawdę, a jednak książkę… książka sama w sobie lekko nie do końca.

A może marudzę?

Chyba nie, sądząc po opiniach, które poczytałam po napisaniu swojej, bo jakoś każdemu coś nie pasuje. Ni główna bohaterka, czy też raczej bohaterki, ni cała opowieść, ni narracja i tak dalej. Naprawdę. Bo przecież… dobrze, rozumiem, że można nie znać swojej matki. Są rodziny, w których o pewnych rzeczach, jak na przykład przeszłość, życie przed, się nie mówi, ale jednak… Matka to matka. Co nie? Możesz jej nie znać, nic strasznego. Każdy ma prawo do tajemnic i one tajemnice, co to co po niektórzy, znający filmografię amerykańską, wyłażą zwykle w momentach dziwnych i szalonych, jakichś tam… A co, nie pamiętacie filmu, w którym bohaterka reaguje na słowo i zmienia się w supermorderczynię? Bohaterzy też, ale jednak jakby faceci mają prawo do popełniania błędów, babom ich się nie wybacza, no ale…

… więc po pierwsze to temat nie jest nowy.

Po drugie oczekiwałam, że będzie to coś innego, coś więcej, no przecież temat doskonały, ale… po pierwsze młodsza bohaterka – czyli córka – to dupa totalna. Nie mam pojęcia dlaczego, bo do końca nie zostało to wyjaśnione. Matka niby psycholog, a jakoś własnego dziecięcia nie zdiagnozowała.

Pewno, może i chciała ją chronić, ale…

Ale o co w ogóle w tym wszystkim chodzi?

Bo nie rozumiem. Szczerze nie rozumiem. Dochodzi do spotkania, onego zapalnego punktu, ktoś ginie, córka za namową matki ucieka i wybiera się w podróż, w której niewiele mówi i stara się ogólnie rzucać w oczy. Tak, serio, jest dziwna. Niekonsekwentna, a tego nie toleruję.

Kompletnie!!!

Czy oczekiwałam napięcia, szpiegów, FBI, CIA, NSA?

Tak! Czy to dostałam? Nie… dostałam nudną, kiepsko napisaną powieść. Czytając ją, nieznając autora, powiedziałabym że to dziwny debiut osobnika, który na kimś, czymś, stara się wzorować i tyle. Koniec, kropka. Ta powieść jest nudna, niekonsekwentna. Jest nielogiczna. I jeszcze na dodatek szczerze znienawidziłam wszystkich bohaterów tej potężnej książki.

Na pewno nie polecam jako pierwszą powieść tej autorki. Najlepiej w ogóle nie… bo Karin kocham. Jest świetna, ale tutaj zbyt wiele nie wyszlo.

Tak, oczywiście, że są…

Znaczy wiecie, one wszelkie rekreacje dla ludzi.

Są koncerty, żarcie, piwo, knajpki niektóre otwarte nawet długo… żeby nie było, jak ktoś umie szukać, to poogląda sobie jakieś biegi, wyścigi, czy co tam. Są konie, można pojeździć. Surfing, zabawy w paddleboarding czy inne tam. No i pływanie oczywiście. Są zwierzątka wszelakie, chyba znowu ten porąbany cyrk przyjeżdża, ale nie jestem pewna, czy ten sam co zwykle, czy jednak inny.

I tak mam cyrki gdzieś!

Ale tak naprawdę, to na Wyspie w większości chodzi o łażenie i rowery. I tak, oczywiście one animozje między jednymi i drugimi są obecne. I tak silne, że oszczędzam sobie te dwa miesiące i więcej ćwiczę w domu, no chyba że dostanę się lotem błyskawicy na ścieżkę ino dla chodzących, to wtedy pewno, może, nie wiem… w końcu wiecie, jak dla mnie wciąż zbyt wiele ludzi. No nic na to nie poradzę.

Bardzo przerażają mnie.

Wiecie, to ono zdziczenie i tyle…

Ech.

Ale, oczywiście, że miejscowi pływają, ale wtedy, gdy Turyścizna już sobie pójdzie, albo idą w miejsca, gdzie obcy nie dochodzą. No wiecie. Są takie. Jakoś goście wolą się grupować, może czują się bezpieczniej? Wiecie, krokodyle, rekiny i takie tam, napaloni wyapiarze, czy coś w ten dziwny deseń? Nie wiem. LOL

I tak, żartuję!!!

Ale nie z pływaniem. Często widzę znajome starsze panie, które wieczrkiem skaczą sobie w tonie na chwilę przed snem… i może wypływają. Nie wiem, nie sprawdzałam, może jednak zmieniają się w syrenice?

Może to właśnie one?

Oczywiście wszelkiego rodzaju imprezy muzyczne przyciągają wszystkich. Wyspa ma też takich „słynnych twórców”, o których pojęcie mam zerowe, ale jeśli wejdziecie sobie na Tidended, to uzyskacie różne informacje.

I już.

Co dla mnie ważniejsze i o czym jakieś mam pojęcie, to muzea, wszelkiego rodzaju wystawy oraz małe, zwykłe, ludzkie galerie. Tak, mamy ich całe multum, bo tworzyć tutaj, to chyba jak oddychać. Nie bójcie się do nich zajrzeć, często ktoś do was wyjdzie, czasem może i nie. Popatrzcie, po prostu pobądźcie… kupcie coś, wiecie, jak możecie i tyle. Często ci ludzie żyją wyłącznie z tego, a ceny płócien i produktów wszelakich naprawdę u nas nie są niskie.

A możecie mieć coś unikatowego.

Sprawdźcie też w DUBie jak tam z marketami miejskimi. U nas co prawda osattnio to czasem nawet codziennie w porcie ktoś stoi, ale to chyba lekko wyjątkowe sprawy. Na pewno są w weekendy. możecie wrócić do domu z drzewkiem figowym, obrazem, rzeźbą, czy też dziełem, co wam zawiśnie na szyi czy też ręce…

Poza tym, czy serio chodzi tylko o kupowania?

Może warto wybrać się łodzią dookoła Wyspy, albo po prostu polatać samolotem. Widziałam też skoczków spadochronowych, ale to już bardziej skomplikowane. Większość z was pewno dość będzie miało już promu, żeby jeszcze bawić się łódką, więc może popatrzycie na stare smaochody.

Często paradują tutaj.

Albo wiecie…

Jogi zażyjecie na wzgórzach ponad Gudhjem? Pobujacie skały w Almindingen czy też pogracie w kurze bingo? No co…

I zawsze są ryby. LOL

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.