Pan Tealight i Dżin Wazonowy…

„No właśnie.

Ale tak to jest jak się na pchlich marketach kupuje cokolwiek. A ostrzegała. Wiedźma Wrona Pożarta im mówiła, żeby nie, żeby jednak w IKEA…

Nie posłuchali.

Znowu.

Zawsze tak jest, że nie słuchają, a potem wielce wyrzut, że im nie powiedziała, a jak mówi, że przecież powiedziała, to wielkie oburzenie, że jak mogła i w ogóle, czemu nie głośniej, czemu ich nie związała czy coś, odebrała karty i portfele! A zresztą, to skąd ona to wszystko tak wie i dlaczego i czemu i po co, na co, na jakich prochach jedzie, które grzybki na jaką wizję i tym podobne…

Naprawdę.

Nie zadowolisz wszystkich. A najczęściej to nikogo, nawet samego siebie, więc lepiej nie mówić. Po prostu potem bierzesz te worki, łopetą, rozpalasz grilla, bo przecież czemu się ma cokolwiek marnować? No i do roboty. I sprzątanie i gotowanie, najlepiej z przyprawami, bo przeca i tak wszystko rośnie blisko, pod ręką. Tudzież inną kończyną, więc dlaczego nie?

No dlaczego…

Ale ten Dżin Wazonowy… kurde, jednak to był intrygujący zakup. Znaczy, nie żeby wiedzieli, nigdy w życiu, ale jednak wazonik im się spodobał, bo spory taki, bardziej pitos niż coś na kwiatki, w niebieskie roślinki, tudzież malutkie smoki, nie potrafili zdecydować, ale gdy Pan Tealight dmuchnął na powierzchnię, to one zaczęły tańczyć, więc co im się dziwić… problem się zaczął, jak wzięli się za zmywanie…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Spacer…

Dołem.

Znowu. Bo widzicie, chodzenie jest super. Naprawdę. Wymaga w rzeczywistości ino ciebie, no dobra, na tym szlaku polecamy buty raczej z podeszwą, żadnych szpilek i innych durnot w styu sandałków i… już. Weźcie wodę i na wszelki wypadek jakąś przegryzkę jak wam cukier szybko spada, czy coś w ten deseń, nie chcecie pogryźć komarów po drodze z głodu…

I już.

PS. Policka ma nowego kolegę… znaczy pracownika i ów piękniś ma na imię Haddock. I mogę powiedzieć, że to piękniś, bo ma cztery łapy. Wiecie, jakoś psiaki się nie obrażają za to, że się je wielbi. LOL

No ale… idziemy.

Najpierw trza dojechać do Ypnasted. Uważajcie na drodze, bo nie dość, że skręt przed lub po górce. Wiecie, zależy czy jedziecie od Svaneke czy jednak z Gudhjem. Jest różnica. Przy zjeździe z górki jest problematycznie, szczególnie w sezonie. Ale warto. Uważajcie na rowerzystów, chodzących i zwierzątka oraz pola, bo zasłaniają wszystko. I jeszcze na światło, wąską drogę, na której często musicie kogoś w sezonie wyminąć… poza sezonem to pewno nie, no ale, uważajcie.

Bo wąska droga to problem.

A i sarna może wyskoczyć.

A zieleń po prawej i lewej cudowna…

No ale jak już będziecie uważać i znajdziecie się na miejscu, to skręcacie w lewo i szuakacie parkingu. Jak go znajdziecie, w sezonie może nie być miejsca, ale jest tam starożytny, taki Imperium Rzymskie w datowaniu, kibelek… na pocieszenie. A potem wiecie, możecie iść do góry albo w dół. A ponieważ byliśmy już tam… w stronę Saltuny szliśmy poza cieniutkim paseczkiem, który kiedyś się jesienią nadrobi, to…

Pójdziemy w dół.

Znaczy do Bolshavn.

Tak, to dziwne miejsce, właściwie ulica z kolorową drogą i kolorowymi domkami. Tak, ta sama, którą dziwnie się jeździ i większość nie wie jak.

No worries, właściwie nikt nie wie, mimo iż była rozpiska w gazecie i samouczek, co robić z czerwonymi kreskami po bokach. I nie, nie jest to tylko miejsce dla rowerów i ludzi. Nie… raczej zwalniacz… ale nie myślenia. No więc idziemy w Ypnasted, dziwnego miejsca z kilkoma domkami, które zdaje się być kompletnie odcięte od świata. A już w zimie, albo jak pizga… znaczy wiecie, wieje mocno…

O rany, cudownie!!!

Odcięcie od świata gwarantowane. A jeszcze jak pada, po prostu bajer no. Sklep najbliższy kawał drogi stąd, połowić się nie da, no ale… przecież ja idę… no to idę. I mijam one domki czadowe, śliczności stare, po prostu serio moc. Ale też zdarzą się po drodze nowsze, drewniane, wyjaśniające odlesianie terenów. Odlesianie, które doprowadza mnie do pasji nie tylko szewskiej!!!

Ale idziem.

Pogoda bajer!

Słońce, ale nie wrząco. Za to pod nogami wąziutka ścieżynka, jakby serio nikt nią nie chodziło. Po prawej wielkie trawy i krzaki, po lewej też. Czasem morze, rzeczka, w końcu wielka rzeka – jak na naszą rozmiarówkę… i to z kamiennym mostem. Genialnym!!! Ale uważajcie, droga jest wąska, może zmylić, w krzakach kryją się robale, węże i jaszczurki i oczywiście są te drzewa opajęczynione i nagle… człek przyśpiesza mocno, wiecie, jakiś tm lęk atawistyczny.

I nagle krzaków więcej i…

Już.

Tak naprawdę droga jest niełatwa. Serio, lepiej mieć dobre buty i długie spodnie. Naprawdę. I serio uważajcie. Mocno. Bo wody wypłukały kamienie, łatwo się potknąć. Ogólnie mówiąc ścieżka przeurocza i dzika, ale dla zaprawionych w bojach, a potem. Potem wiecie, macie wejście do rybackiego miasteczka, czy też raczej garści onych sommerhusów. W porcie ktoś ma imprezkę, żarcie jest, ale jakby co, knajpa zamknięta. Wiecie, ta z wronami.

Świetne mają te wrony… jakby co, wracamy poboczem.

Czyli ścieżką rowerowo-ludzką.

Tyż fajnie. Kwiaty piękne, jaśminy. Kurde, ale fajnie… jeszcze gdyby tylko mniej aut było. Ale co ja tam, przeca to nie korek w Warszawie. LOL

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.