Pan Tealight i Wielka Dziura…

„Pojawiła się na środku Wybiegu dla Jednorożców bardzo, ale to naprawdę bardzo bardzo Wielka Dziura. Całkiem niemagiczna, żadne tam przejście do Innej Narni, ale… jednak dziura. Wejście, czy wyjście?

A może tylko przejście?

Ale czekać przy niej z chlebem i solą, czy jednak pałką, bronią bardziej bodzącą, tudzież wrzącym olejem? Czy może jednak odziać się w odpowiednie ubranko w stylu Breaking Bad? I spróbować. Wiecie…

Przygody?

Ale tak naprawdę, to nikomu się nie chciało. Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki przechodziła okres zbyt ciepłej aberracji związanej z jej osobistym, corocznym dramatem, czyli brakiem zimy, a Pan Tealight wolał jednak się nie oddalać z Wyspy. Spacer okay, czasem, rzadko, ale coś więcej… nie.

To co z tą dziurą?

No tak sterczeli na nią. Ktoś tam wrzucił kamienia, inny pudełko czekoladek – bo lepiej żeby nas lubili – inny znowu jakąś trutkę, ktoś kolejny, kto zupełnie przypadkiem zaplątał się do tej historii w tym czasie i miejscu. spuścił tam linę, a potem zsunął się po niej niewidziany przez nikogo.

Ale czy na pewno?

Zasypali ją w końcu… a może sama zniknęła?

Jakoś tak zwyczajnie zniknęła z ich myśli, pamięci, z wybiegu… po prostu, jakby nigdy jej nie było. Ale przecież była, bo ze słoniowej pamięci Wiedźmy Wrony Pożartej nic nie umykało, więc… ale ponieważ nikt jej nie rozumiał, nikt nie pamiętał, postanowiła milczeć i na wszelki wypadek obsadzała coraz więcej miejsc drzewami, wiecie… by nagle w coś nie wpaść, ale na pewno na czymś się oprzeć.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Człowiek szuka starego.

Takie wiecie, zboczenie. Powiedzmy sobie szczerze, bo jak inaczej to nazwać? Nauką? Kto tam jeszcze wierzy w naukę? Ziemia jest płaska i takie tam… ale człowiek, czyli ja, szuka starego. Pradawnego nawet, antycznego. Ale bez przesady, no spokojnie! Skane, jak się okazuje, oferuje naprawdę wiele. W ogóle Szwecja ma masę do zaoferowania. Dolmeny, kamienne kręgi, ryty naskalne, wszelkiej maści przeszłość.

Oj, oczywiście, że wiele z tych kamieni nie stoi tak jak powinna, a już te runiczne w większości nie, ale jednak, to wciąż ona przeszłość.

Namacalna.

Tym razem tylko kilka miejsc.

Pierwsze może niezbyt niesamowite, wot kilka kamieni w pobliżu czerwonego gospodarstwa, które stoi w kompletnym pustkowiu. W zieleni, gdzie nawet nie ma drzew poza tą alejką, która prowadzi do budynków. Czerwonych.

Krwistych.

Urliksberg.

Tak naprawdę niesamowite miejsce, ułożone w kształ statku kamienie na pewno skrywają więcej, niż się wydaje, ale ja już nazbyt często wątpię w to, czy należy to ujawniać. Bo i po co? Może po tych ludziach nadejdą tacy, którzy znowu będą pragnęli wiedzy, ale na razie. Może lepiej, niech ziemia skrywa swoje sekrety.

Tågarpsdösen już jest o niebo bardziej intrygującym miejscem dla zwykłego człowieka. Kurhan, zaraz przy szosie, obok płynącego ścieko-potoczku. Na nim kamienne pozostałości po dolmenie. A może i parze dolmenów zerkających na siebie, prawie bliźniaczych. Może i nie do końca trzymających fason, ale i nie zapomnianych chyba? Bo przecież na tym pustkowiu każdy je widzi.

Każdy może wspomni, może jakoś zerknie

… może…

Potem nie do końca łatwe do zlokalizowania i dotarcia cmentarzysko z dwoma kamiennymi kręgami. A przynajmniej tyle zostało. Kamienie dziwnie nieśmiało wystają z zarośli, zbliżone barwą do pni otaczających i stojących obok nich drzew. Może przerażone tym, co dzieje się po drugiej stronie drogi. A tam chyba robią ścieżkę rowerową, czy coś, może poszerzają drogę, nie wiem, ale trochę to dziwne. Piasek, folia, kamyczki… ech, pewno sama jestem tym tak zadziwiona jak one. Nie rozumiem. Nie wiem… nie widzę potrzeby. Między kamieniami, do których dociera się przekraczając uroczą dolinkę i rzeczkę, jeśli idziecie poprawną ścieżką, jakoś tak pusto. Cicho. Samotnie. Jakby i duchy stąd uciekly…

Nie mam czasu wysłuchać ich opowieści…

Głupio mi Råkefuret.

Ale przede mną jeszcze runiczne kamienie w Simri.

Kamienie są odświeżone i niesamowite. Trzeba przyznać, że nawet człek nie wiedział, że tu stoją, ale jak tak grzebie w sieci, to i nagle znajduje takie cuda. Stoją sobie dwa, tuż przy drzwiach na cmentarz i stojący na nim kościół. Nie ma boja, nie trzeba wchodzić na poświęconą ziemię, by zobaczyć i runy i one zawijasy. Może i nie mój okres chronologicznie, może i nie moja bajka, ale wiecie, te runy

Te wężowe zakończenia.

Coś w tym jest.

A teraz coś… co doprowadziło mnie do zawału. No naprawdę! Weźcie, jednak ścieżka przez poligon z żółtymi oznaczeniami: tu strzelamy i to celnie – to raczej nie to, co tygryski lubią najbardziej. A wiedźmy nienawidzą szczerze. No serio, żeby cały wielki pas asu tuż przy plaży był objęty żółtymi liniami, tablicami i tak dalej? Żeby był tylko dla wojska? Przecież to przerażające, a ja…

A ja chcę tylko zobaczyć ten niesamowity, biały kolos.

I rzeczywiście jest wielki. I jeszcze na plaży.

Havängsdösen.

Miejsce, które serio należy zobaczyć. Trzeba. I nie tylko dlatego, że plaża biała i piękna, że cała historia zdaje się lekko romantyczną, gdy pomyślicie o tym, jak to pewnej burzowej nocy XIX wieku piaski nagle podniosły się, poruszyły, roztańczyły i ukazały właśnie oną kamienną konstrukcję. Stworzną z tak niesamowicie białych skał. Dolmen otoczony pierścieniem mniejszych kamieni, oczywiście pierwotnie był kurhanem, ot górką przy plaży, a potem, nagle, z dnia na dzień stał się tajemnicą.

Co, czy też kto tam leżał?

Nie wiadomo, ale przez jakieś 5000 lat miał spokój. Teraz już go nie ma. Postępująca erozja wybrzeża Szwecja ujawnia coraz więcej takich perełek i tylko trzeba patrzeć, czekać, wiedzieć, pamiętać, że nie wszystko jeszcze odkryte.

Że tak wiele tajemnic jeszcze kryje ziemia.

Niech kryje jak najdłużej. Mi wystarczy to, co odkryte, kurde, i tak nie nadążamy wyjaśnić tych tajemnic, a co dopiero nowe…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.