Pan Tealight i Niezaspokojenie…

„Wisiało w powietrzu i pierdziało po babeczkach z czerwonej fasolki, co to podobno takie zdrowe były i tak dalej. Wzdęte, zaczerwienione…

Niezaspokojenie.

Wisiało sobie i całkowicie olewało to, że po pierwsze było grube, zaczerwienione i opuchniętę… po drugie naprawdę powinno było się czegoś napić i może wziąć jakieś leki, czy coś, a po trzecie… po trzecie wkurwiało Wiedźmę Wronę Pożartą tak wisząc i niespadając. Wkurwiało ją tak mocno, że nawet one rąbane święta, których tak bardzo nieznosiła, jakoś uchodziły bokiem. Pan Tealight nawet widział Ducha Wielkanocy, który szczuplutki, ale wiecie, z mlecznej czekolady, umykał ogródkami, nisko przy ziemi, gubiąc jajeczka, coby tylko go nie zobaczyła…

… bo jak go zobaczyła ostatnim razem, znaczy rok temu ponad, to tak się na niego spojrzała jakoś, z takim wyrzutem i w ogóle, że ten całkiem nie mógł się wykluć z myśli potem. Znaczy przez cały ten swój tydzień.

No wiecie.

Nie mógł.

Widać w tym roku wszystko miało się skupić na onym Niezaspokojeniu, co to teraz zabrało się za krówki – do których serio nikomu nie wolno było się dotykać, bo były tylko dla Wiedźmy Wrony i to tylko na specjalną okazję lub bolączkę, ale… widać ten jakoś zlazł, albo mieli w Sklepiku szpiega.

Jedno lub drugie.

Nic nie zwiastywało spełnienia.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Żona mordercy” – … początek. Tak, drugi tom juz w księgarniach!!! I wiecie co, warto od razu zaopatrzyć się w obydwa. Bo jakoś takoś zakończenie pozostawia nas w dość…

… hmmm, intrygującym momencie?

Oto opowieść o niej. O kobiecie, która nie wiedziała. Która nie zdawała sobie sprawy z tego, że jej mąż robił TO WSZYSTKO. Że jest mordercą. I to wyrachowanym. Zboczonym. Pokręconym. Nadzwyczajnie inteligentnym.

Ojcem jej dzieci.

Od czasu, gdy on znalazł się w więzieniu ona i dzieci uciekają. Uciekają przed światem, przed codziennością innych ludzi polegającą na wpychaniu nosa w sprawy innych. Przed nienawiścią, przed innością. Tak bardzo pragną spokoju. Potrzebują go. Ona go potrzebuje i jej dwójka dzieci też.

Przecież nic nie zrobili.

Nie wiedzieli…

Ta powieść, choć niestety spisana oną nowomodną prozą z krótkimi zdaniami, z naciskiem na brak zbyt długich przypisów, opisów i tym podobnych, wciąga od początku. Bo naprawdę. no jak mogła nie wiedzieć? No jak? Przecież żyli ze sobą od tak dawna? Przecież urodziła jego dzieci. Przecież gotowała, sprzątała, uprawiała z nim seks!!! Nie wiecie, jako czytelnik, co mamy myśleć… przecież wciąż, gdzieś tam w środku, nie pozwalamy sobie na uwierzenie jej. Bo czy powinniśmy?

No przecież jak mogła…

A może mogła?

Ale może to nie jest ważne tylko to, by zapewnić dzieciom dzieciństwo, dojrzewanie i życie bez skazy „dzieci mordercy”. I by nie stały się takie jak on, bo jak wiemy, naśladownictwo to taka zwyczajna sprawa w tych kryminalistycznych sferach… Dlatego zamknijcie się w opowieści o kobiecie, która myśli, że może w końcu udało jej się odnaleźć raj? Miejsce, gdzie może żyć.

Przerażona, ale jednak… w miarę wolna?

Ale… czy takie miejsce istnieje dla żony mordercy?

Czasem się zastanawiam ile tajemnic tak naprawdę kryje Wyspa.

I nie, nie mówię o Tempariuszach, jaskiniach, załamaniach. O archeologii, historii, papierach zakopanych na strychach starych gospodarstw. O starej linii kolejowej, wciąż widocznej w pozostalościach… nie, wcale o tym nie mówię. Nawet o tych tajemnicach Morza Bałtyckiego, które tutaj jest takie niebezpieczne z tymi wszystkimi wrakami i odpadami radioaktywnymi…

I planami na przeprowadzenie czy tunelu, czy gazowej niespodzianki… nie, naprawdę nie chodzi mi o to, a może nie tylko o to… Nawet już nie mówię o dziwacznych planach duńskiego rządu w stosunku do Wyspy, nie, bo za bardzo się wtedy wkurzam, więc serio, lepiej żebym nie poruszała tego tematu, naprawdę. Robię się agresywna!!! Dlatego lepiej… pomyśleć o onych tajemnicach. Nawet nie legendach, nie opowieściach ludów podziemnych.

Nie…

Ale o tych tajemnicach kryjących się za oknami.

Za tymi odkrytymi oknami, bez firanek, zasłonek, czasem tylko z żaluzjami, gdy słonko pali nazbytnio… czasem z tymi wystawkami mówiącymi o mieszkańcach tak wiele i tak bardzo często… kompletnie nic.

Ile ich się kryje?

Szkieletów w szafach, czy raczej, tutaj, w onych wielkich, drewnianych skrzyniach po pradziadkach. No dobra, może poza pradziadkiem, wiecie… w końcu ten mógł dokonać żywota spokojnie, być pochowany na cmentarzu. Pod wielkim kamieniem stylizowanym na wikiński nagrobek. Miejscami wypolerowanym…

Nie, może nie pradziadek, czy teściowa…

Ale jakiś tam osobnik, o którego nikt nie pyta?

Sami pomyślcie.

To miejsce aż się prosi o bycie kryjówką dla seryjnego mordercy, co to wyjeżdża na łowy i wraca tutaj z trofeami!!!

Dobra, oczywiście że to dość czarny scenariusz, ale przy tym wyjącym wietrze i nocy ciemnej jak to tylko noc być potrafi, bo akurat niebiosa zachmurzone na maksa, fale huczą w niedalekiej nieoddali… aż się prosi nie tyle o kryminał czy sensację, ale właśnie o najprawdziwszy horror. o gościa gotującego sobie ludzkie udka, o paluszki w panierce i gałki oczne, no oczywiście, że ino takie w wekach, bo gałki inaczej zwyczajnie jeść nie przystoi.

Naprawdę.

Siedzi sobie taki delikwent właśnie nocą i wiecie, tego no, smutki zajada, bo żadna pana go nie chce bo podobno w modzie teraz wyłącznie roślinożercy, a on roślinki kocha bardzo, hoduje je, no nawet szklarenkę ma przytuloną do tej swojej, świeżo bielonej chatki… i kwiaty w niej piękne, i żadne z nich żarłoczne… przydałaby mu się do życia jeszcze miłość jakaś, ale jak tylko widzą te jego mięsne upodobania, to, co dziwne, żadna na policję nie leci, ale oczywiście od razu go rzucają, bo mięso.

Jedna, to nawet była okay, że nie krowie czy świńskie, ale koty kochała, a wiecie, on koty niebardzo, więc im nie wyszło.

Smaczna była…

Hihihi… naprawdę wiatr duje.

A jak duje, to człek nie musi czytać, same mu się opwoieści porąbane i pokręcone, wybitnie świadczące o niepokojach umysłowych, czy, jeśli weźmiemy pod uwagę kobiecość, to wiecie, onych smutkach macicy, czy jak to w przeszłości zwali, a i znowu zaczynają zwać, ci tam maści wszelkiej, psychiatrolodzy.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.