„Uwaga! Uwaga!!!
Promocja na jedyne takie!!!
Bestie Kieszonkowe, wyłącznie dla dorosłych. Dobijają sarkazmem oraz świńskimi żartami!!! Bestie zwracające na siebie uwagę, ale z możliwością wyciszenia, lekkiego przytłumienia, aczkolwiek nigdy… całkowitego usunięcia z własnej, pewno i tak nudnej, się nie oszukujcie, codzienności.
Oto one!!!
Bestie Kieszonkowe w różnych rozmiarach, kolorach i kształtach. Z predyspozycjami, lub i bez nich, z możliwościami, albo wiecie, takie całkiem bezbarwne… Są w szlaczki, są we wzroki, dopasowane do nacjonalizmu osobnika noszącego kieszeń, lub jego koloru paznokci czy samochodu. Jak komu co. Jak komu i wiele. Latające, fruwające, pełzające, zdolne wniknąć w ciało osobnika, albo też brzydzące się nim, dzięki czemu wzrasta własna samokrytyka kieszonkowca.
Bestie Kieszonkowe, które uprzejmią lub uprzykrzą ci życie.
Dma masochistów, desperatów, depresjonistów i tych nie do końca zdefiniowanych. Dla prawych i lewych. Wolących i niechcących. Dla wysokich i niskich, pięknych i szpetnych, Bestie nieoceniające, lub te krytykujące każdy twój krok. Te lizodupskie i te, które zawsze zasolą kopa! Jak sobie kupicie, tak się nie wyśpicie!!! Niewidzilne dla innych, by naprawdę nie utrudniać wam życia, ale też takie spełniające wasze dziwne, popierniczone, świńskie zapewne wariacje!
Bestie osobnicze i rodzinne.
Bestie grupowe i symbolicznie duchowe.
Kłamiące w prawo i lewo, całkowicie subordynowane, albo i te z tak wielkim własnym zdaniem, że do kieszeni dokupujecie garaż!!!
Już dostępne.
W dziwnych cenach.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „48” – … napaliłam się na tę powieść jak „emeryt na dwudziestkę”… a może trzydziestkę, no nie wiem, ale naprawdę miałam „great hopes”… a tutaj nic.
Kurde no!!!
Właściwie nawet nie pamiętam o co chodziło.
No dobra była ona i on. On zwyczajowo stuknięty, psychiczny, tym razem klasterowe bóle głowy i masa innych schorzeń, ona młoda i kobieta oczywiście, więc… nie no, oczywiście, że są zbrodnie i to ona wpada na to jak, co i dlaczego, ale jednak… kurcze, o czym to wszystko było?
Nie pamiętam.
Kompletnie.
Rzecz ma się oczywiście w okolicach seryjnego mordercy. Tutaj kogoś porwał, tutaj innemu każe rozwiązać zagadkę, może i ci się uda, może i ofiara przeżyje, możesz mu przecież zaufać… ale jak powiązać te wszystkie wątki, jak uzmysłowić sobie, że to jeden człowiek odpowiada za te wszystkie zbrodnie. Że można aż tak nienawidzić, aż tak być pokręconym. Ale przecież te wszystkie osoby są takie przypadkowe…
No i chyba właśnie tutaj tkwi problem.
Za bardzo skupiając się na całej masie przeróżnych osób nagle… oni nas nie obchodzą. Ci zmarli. Tak naprawdę, jako czytelnik, nie jesteśmy w stanie wczuć się w ich ból, być tymi poszukującymi, grzebiąc w pamięci, wiedząc, że zegar tyka, iż nie mamy czasu na pomyłki! Dowiadując się kolejnych rzeczzy o tych, których kochamy, wciąż przecież kochamy. A potem… rozwiązanie i właściwie, nic nas to nie obchodzi. Kompletnie. Bo tak, oczywiście, on jest intrygujący i inteligentny, ale takich jak on w powieściach kryminalnych na pęczki. Rąbany Sheldon od zbrodni.
Można przeczytać, ale bez oczekiwań!
Spacerek…
Gorąco.
Nagle się okazuje, iż mimo lodowatego wiatru z północy, nabrzeże rozgrzało się właściwie do czerwoności. Ludzi niewiele, jacyś idioci z zestawem głośno ich informujacym ile to kroków przelźli. I jaką to prędkość osiągają. Ciekawe, czy zauważyli jak załamują się fale, jak niesamowicie powietrze, choć suche, pachnie. Jak kolory zdają się odrywać od siebie, szmaragdy, kobalty, błękity… wszystko to jest tuż za skałami. A czasem i między nimi. Ale jeżeli między nimi, między szarościami, grafitami, różami a nawet czerwieniami, coś się szkli. Coś neonuje.
Coś się przemyka…
Te zielone wodorosty.
Te, które wolą zimne czasy, a które tak bardzo ożywiają to wszystko. Podobnie wszelkie bladozielone porosty i te srebrzyste, tworzące koliste plamki na nierównych skałach. Prawie jak ryty naskalne, prawie jak wiadomości z przeszłości…
Prawie jak…
Człowiek mógłby się zatrzymać, ale tak naprawdę, nie może. Przystanie na chwilę, ale nagle zmienia się w tych biegaczy, tych szalonych chodziarzy czy wariatów pchanjacych się tutaj z wózkiem. Pędzi gdzieś. Bo jakoś tak chce się umęczyć. Bo jakoś tak gorąco, a on miał przecież tylko na chwilkę wyjść z domu, bo czuje się jak cuchnąca kapucha, ale jednak… wszystko się zmienia, tutaj zakręca, tu przystaje, ustawi dwa kamyki na sobie, pomyśli, że może dobrze by było sprawdzić jeszcze co za zakrętem…
A potem ląduje na wzgórzu.
A potem znowu się wspina. Bo jakoś tak chce mu się nagle ruszać. Wymijając krowie placki, bo wiecie, u nas przecież natura. Taka dziwna normalność. I choć na krzaczkach nie ma jeszcze liści, choć są pojedyncze kwiatki i pączki, to wciąż jakoś tak czuję tylko zimę w powietrzu. Może naprawdę ona wróci?
Może?
I co wtedy?
Może i zima wróci.
Może i cały świat chce nam dać do zrozumienia, że coś tutaj jest nie tak, ale jednak czy mu uwierzymy? No dobra, ja uwierzyłam. Nie czuję wiosny. Zresztą, przecież kocham zimę. No kurcze, no! Przecież tak mi lepiej. Ale jednak ten cały żar w powietrzu zniewala. Jest suchy i pożera każdą wilgoć, którą napotyka. Próbujesz się mu sprzeciwić, ale jednak nic z tego. Natura cię pokona.
Jest chciwa i zaborcza i nie toleruje kompromisów.
O nie, nie ona.
Kiedy człowiek zaczął przestać się bać natury? Od kiedy to nauka stała się nie sobą samą, a właśnie bogiem zdolnym wytłumaczyć wszystko. A raczej rzucić w twarz każdemu zgrają wszelakich tez, hipotez i tym podobnych tekstów, ale przecież… w tak wielkiej części to gdybania. Od tak dawna badania nie są przeprowadzane powolnie, z masą świnek doświadczalnych i czasem przeznaczonym na powolne wprowadzanie produktu… także i tego zwanego wiedzą.
Co by się stało, gdby nagle powiedziano nam prawdę?
Wiecie…
Gdybyśmy nagle mieli dostęp do każdych teorii? Za stara już jestem, żeby uznawać spiskowe za niemożliwe. Zbyt wiele z nich zmieniło się w jawne, a za niektóre nawet politycy przepraszali. Ech, co to za czasy były. Dziś już nawet nie przepraszają, raczej zwyczajnie zwalają winę na ludzi, a ludzie przyczepienie do wszelakich urządzeń wszystko łykną. Jak ci z wózkiem, co to się nagle zgubili.
A kto im kazał iść za nami?
Wariaci.
Człek chce sobie fotkę zrobić, to zagłębia się w znane, a ich internety niestety znane uznają za nieznane, a może po prostu linie im się zlały, kto to wie… no więc ponownie mózg ponad dziwnymi ustrojstwami. Serio! Polecam kompas i mapę!!! Naprawdę! To się sprawdza zawsze, no i jeszcze układ gwiazd i słonko.
Chyba że te burze magnetyczne coś sfafulą?
Ale wtedy… no i co z tego, że się człek na wybrzeżu zagubił? To mała Wyspa, zawsze się gdzieś dojdzie, co nie?