„Chodziło o to, że Tomorrow się zbiesiło i stwierdziło, że nie ma zamiaru, ani wszelakiego chcenia, coby się przytrafić.
Nie i tyle!!!
Ani karami piekielnymi, niebiańskimi i odchudzającymi, ani kuszenie wszelką cudownością i smakowitością i odpoczynkami, kasą, podróżami… no ni w te ni wewte nie dawało się przekonać, by nastać. I tak rozpoczęło się Teraz. Wiekuiste i całkowicie nieywmienialne Teraz.
Bez Tomorrow.
I nagle…
… nic się nie zmieniło. I nagle każdy sobie uświadomił, że wcale nie potrzebował Tomorrow, bo przecież pracuje i żyje Teraz, wyłącznie i tak dalej, a to całe przyszłe czy przeszłe tak płynne jest w każdej mózgownicy, że aż… boli. Dziwnie boli. Aż zaskakuje. Nagle uświadamiasz sobie ogromne kłamstwo tego, że Tomorrow… choć przecież namacalne, szczupłe, nazbyt perfekcyjnie umięśnione, świetnie ubrane, idealnie wychowane i tak dalej… nie istnieje.
Nie ma go…
Nigdy nie było.
Była wyłącznie religia, a może i li tylko mit, jakaś legenda, która się ucieleśniła i omamiła większość świata… a może i każdego?
… i nic się nie zmieniło…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Wiosna.
Sucha wiosna jest dziwna.
W powietrzu unosi się pył.
Orający traktor zostawia za sobą ogromną chmurę formującą się w powietrzu w dziwne kształty. Szczególnie, jeśli na chwilę przestaje wiać. Jeśli na moment świat się uspokoi i w onym havgusie zawisną drobinki ziemi, która teraz przemienia się w kształtujący światy pył. Tutaj coś zwierzęcego, jakby afrykańska sawanna, jakieś słonie, jakieś żyrafy, może i tygrys nawet… a potem coś z północy, miś polarny, który naprawdę ma ochotę na dziwną, falującą rybę. A potem znowu Afryka, a potem węże i pajęczaki, a potem jakby coś na kształt człowieka, a może jednak człowiek…
Taki, który nie chce już być cielesnością, a i intrygują go te zmienności, one możliwości wszelakie. To, co sprawia, że można być wszystkim i sobą przez cały czas. Że można zachowując swoją osobowość przez jakiś czas biec na czterech, wilczych łapach. Bo czemu nie? Bo dlaczego nie? Przecież… czasem każdy chce. Każdy chce chociaż też się dowiedzieć jak to jest… tak być, za drzewami. Z jednej strony podziwianym, z drugiej jednak wciąż tępionym zwierzakiem. Bo przecież tak postrzegacie wilki.
Czyż nie?
No ale…
Może i plonów wielkich nie będzie?
Może i nic tak naprawdę nie wzejdzie? Może… zaczynam się bać. Naprawdę. Zaczynam się bać, że wszystko się powtórzy, a nawet będzie gorzej, bo nie mamy zeszłorocznego, topniejącego śniegu. Nie mamy zapasu wody. Gdzie niegdzie rzeczywiście można jeszcze znaleźć jakieś podmokłości, ale rzadko.
… więc jak to wszystko ma wzejść?
Skąd woda?
Jak najbardziej świat szykuje się na święta.
Jak najbardziej, ponownie, będą one świeckie, cudownie rodzinne miejscami, no i oczywiście takie wiecie, bardziej rozrywkowe. Spacery, biegania, sprzątania domków letniskowych. Dla jednych nadgonienie pracy, dla innych wycieczki zagraniczne. A dla mnie? Praca.
Może i jakieś tam zawroty głowy, ale raczej nie.
Pewnie nie.
Ale nic to, najważniejsze, że Chowaniec ma wolne, a ja z tych dziwnych żon, co lubią męża mieć w domu, choć tak naprawdę nie pamiętam życia bez niego. Wiecie, jak już mija 20 lat razem, to tak jakoś jest. Inaczej się nie da. Coś trzeba czuć do człowieka, żeby z nim być tak długo, ni chyba, że ktoś masochista.
Ale takie zboczenia też są.
Chyba?
No mniejsza. Jeśli chodzi o naturę, to bazie już przekwitły, krokusy, jak się okazało, w niektórych miejscach wciąż stoją, dzielnie z żonkilami, które u nas oczywiście szaleją wszędzie. Nie wiem, czy ktoś je sadzi, czy się plenią szalenie, ale niech sobie będą. Zawsze to jakiś koloryt. Na drzewach są pączki, na niektórych nawet są i pojedyncze kwiatki, w końcu słońce troszkę wali, choć wieje… na południu temperatura wyższa, u nas chłodniej, ale nic to. Ja tam wolę chłodniej przecież.
Ale słońce świeci.
YAY!!!
Nic to. Niech sobie świeci, ale i wiatr i promienie słoneczne niszczą co popadnie. To wszystko zwyczajnie wygląda źle. Przerażająco. A powietrze. Chociaż nad morzem, w płucach jakoś tak coś człowiekowi zgrzyta. Ciekawe jak to się rozwinie. Ciekawe, czy uda nam się to rozwinąć. Czy uda nam się… jakoś tak, przetrwać?
Choć trochę?