„No miała Szamana i tyle.
Bo niby kto miał jej zabronić?
Że niby inne nie miały i jakoś im się życie kręciło? A ona ma… a co to komu i do czego? Przecież nie was objada!!! A żerty jest!!! Kurna, mały taki, białawy między kąpielami corocznymi, ale jednak jak co do czego przychodzi, to wsuwa i michę zupy i ciastko, potem udko kurczaka, ziemniaki, nawet zielonym nie pogardzi, a już jak jajo gotowane jest… no po prostu za nimi przepada.
No taki żerty!
Żesz jakby zapełniał jakąś w sobie dziurę czarną.
Jakąś całkowicie niesamowicie porąbaną. Taką zasysającą wszystko to, co może i czego nie może, co powinien i nie do końca może powinien i tak dalej, więc… wiecie, może to była i wciąż jest, w końcu on robotny dwadzieścia cztery na siedem, jego istota. Wiecie, ona szamańska siła, która go prowadzi, tudzież, zwyczajnie pozwala mu wytrzymać z Wiedźmą Wroną Pożartą.
Do końca nikt nie wiedział, może i nawet ona sama dlaczego i naprawdę skąd, tudzież za sprawą czyją, pojawił się w jej życiu. Jasny taki, niewielki, całkiem kieszonkowy i mocno przebojowy, przylepny, z własnymi wisiorkami, wiecie, onym całym, szamańskim jestestwem… siłą zaśpiewu, umiejętnością odczytywania niebiańskich run i oczywiście… możliwością wejrzenia w głąb najgłębszą. Wszystkiego i wszystkich. Sił naturalnych i tych, które tworzą ci, dziwnie nie stąd…
No więc, ona go miała.
I więcej na ten temat nie wiecie!”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Biec…
Coś się stało…
Trzeba biec, więc pobiegłam. A wiecie, ja i bieganie… ja i ludzie po drodze. Ja i w ogóle ludzie. Ja i świat dookolny. Ale istnieje coś takiego jak adrenalina, a to oznacza haj, który popędzi cię, umożliwi porozumiewanie się w 3 językach byle tylko znaleźć mechanika, bo ty jesteś w miejscu, w którym nie powinnaś być, do Ystad spory kawałek, a prom odpływa jakąś godzinę, może godzinę i pół?
Nie mam pojęcia jak i dlaczego, ale wydawało mi się to jedynym wyjściem.
Pewno, ze mogło być zamknięte, ale, no przecież jest coś takiego jak emergency. I tak, ja nie z tych co chwytają za telefon. Nie mam go. Mam ino staruszka ICE w domu i tyle. Ale mam nogi i jak się okazało nogi są w stanie sprowadzić pomoc szybciej niż ubezpieczenie i wydzwanianie. A może to bieganie i wyglądanie jak opętana wariatka w czarnych ciuchach, z włosami w „szopena”…
Powiem wam jedno, ludzie są inni, gdy się do nich podbiega…
Boją się.
Są jak ja.
To było zaskakujące odkrycie, naprawdę. Że oni też się boją. Każdy się rozluźnia, gdy wie, że nie chcecie pomocy od niego, tylko potwierdzenia, że kierunek, w którym biegniesz jest poprawny. Że mechanik jest na wzgórzu, a właściwie kawałek za nim…
… więc biegniesz.
I kurde strasznie to filmowe.
Jakbym to nie była ja, ale ktoś inny. Wyłażę z ciała i latam nad budynkami, nad dachami, nad naprawdę pustym, nadmorskim miasteczkiem, z któego nie odpływa mój prom, widzę drogę, którą już powinniśmy wrcać, ale przecież samochód nie odpala, więc jak? Pchać? To chyba już nie te czasy…
… więc biegnę.
Odkrycie, że się dobiegło sprawia, że kurcze, adrenalina ucieka, a ja ryczę. Ryczę przed obcym facetem, co tam ma wypasiony samochód nawet nie wiedząc, a może wiedząc, przecież umiem czytać, że to nie mechanik, a diler, wielki, ogromny, ale diler… i on w końcu mówi, że mi pomoże. I człek wsiada do tego auta i przestaje biec…
… ale wciąż jakoś unoszę się ponad dachami, ponad tym światem.
Ponad wszystkim.
Tym wielkim, białym samochodem, w którym jest moje ciało. Gigantycznym, tak bardzo gigantycznym, że widzę siebie jak mi nogi nawet nie zginają się na brzegu siedzenia, bo kolana mi tam nie sięgają! Siedzę jak dziwadło, co to drogi przed sobą nie widzi, co to pewno potrzebuje siedzenia dla dzieci. Siedzę na środku gigantycznego fotela uświadamiając sobie, jak bardzo jestem dziwnie uformowana. I jak wielki jest facet obok mnie, którego imienia nawet nie znam, a potem… a potem znowu uświadamiam sobie z góry, że…
… na parkingu, od którego zaczęłam biec i pytać ludzi o mechanika, nie ma samochodu, który właśnie tam powinien być…
I nagle wracam do ciała.
Tak zwyczajnie.
Facet na pewno uznał mnie za idiotkę co to porty pomyliła, bo przecież w Simrishamn ich jest pewno więcej, ale na szczęście moje niebieskie cudo pojawia się i oddycham znowu normalniej. I chyba facet też, choć pewnie niczego nie rozumie… ja też nie rozumiem, ale co mnie to obchodzi. Auto jeździ, Chowaniec w nim jest.
Możemy wrócić do domu!!!
Tylko nie wyłączajmy silnika może?
Ale co, jak z promu się nie da zjechać? Jak tam nagle zamilknie? A pieprzyć to. Jakoś chyba mają plan na taką okazję, co nie? Chociaż z nimi to wiecie, no nie wiadomo na pewno. A raczej na pewno wiadomo, że mogą planu nie mieć.
Ale udało się.
I teraz wiem, że mogę biec, a nogi szybsze od telefonu…