Pan Tealight i Koligacje Wiedźm…

„Chodziło o to, że zachodziły.

Widzicie, są sprawy na tym świecie, na które nawet astronomowie nie chcą spoglądać, więc… może i nie jest to coś, co powinniśmy poruszać, ale jednak… prowadząc badania nad obiektem z Wyspy muszę przyznać, że coś w tym jest. Jakieś podobieństwo, jakaś dziwność, jakieś tam załamania przestrzeni…

Ale ta uważa, że jest jedyna i do innych niepodobna, jakby nie tyko tak sądziła, wierzyła, ale wiedziała. Jakby jej wyjątkowość była tak złowieszczo absolutna, iż omiatała całą codzienność miejsc, w których się znajdowała. Przenosiła się z nią, automatycznie zmieniając wszystko to, co niewidzialne i dziwnie nienamacalne, a jednak świadome i wiadome, chociaż…

… czy cokolwiek w jej przypadku mogło takim być?

Może to właśnie o to chodizło, że nie dawało się jej zidentyfikować do końca? Zdefiniować? A jeżeli o koligacje chodziło… cóż, od zawsze miała problemy przecież z rodzinnością. A może to ona rodzinność miała problemy z nią? Gdyż jeżeli dopuścimy do głosu te myśli, które ulatują najwyżej, one najlżejsze, nieobciążane głupotą współczesności, wszystko było… zwyczajne i dość normalne.

Dla niej.

W niej.

wpis w Dzienniku Pana T. numer 23/2019

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Są lody!!!

I dziwna pogoda.

Jedna połowa Wyspy dobiega 17 stopni, a druga ino 10. I świat się kręci. Sucho jak nie wiem co, trzeba podlewać wiosnę, co jest dość dziwne, szczególnie tutaj choć, jakby spojrzeć na rok poprzedni, to przecież tak się to wszystko zaczęło. Tylko wtedy mieliśmy jeszcze te zwały śniegu, które pomagały, a teraz… nie padało od wielu tygodni, wieje właściwie ciągle, w powietrzu pył, ziemia się przemieszcza, rzeki nam ponownie pustoszeją.

Czy to powtórka z 2018?

Nie chcę tak.

Kurde, jeśli tak, to mamy już przesrane. Krokusy wyszły i zniknęły dziwnie nagle, szybko, jakby nie czuły się na miejscu, czy co? Przebiśniegi i im podobne też nie pobyły dlugo, za to hiacyntom się podoba. Hmmm, intrygujące jak to każdemu nie dogodzisz w jednym czasie. Takie to metaforyczne. Zawilce? Chyba wyłażą, znalazłam jedną przylaszczkę!!! I tyle. Jak na razie marnie i nie będzie lepiej, jeśli nie będzie wody z nieba, a jakoś naprawdę się nie zanosi.

Jeśli chodzi o życie miejskie, to poza nowymi smakami i kierownictwem najslynniejszej lodziarni na Wyspie, czyli naszej w Gudhjem, w porcie oczywiście, to często w stolicy głośno. Komuś zginął kot, czy dwa, widać memo nie dotarło, że zwierzakiem trza się zajmować i nie zostawiać otwartych drzwi, ale co tam… W stolicy głośno, bo muzyka na cały regulator, wiecie, pewno wiosnę przywołują, czy co. Zachody słońca się zdarzają piękne, wschody już rzadziej, ale też. Dni zwykle słoneczne, ale z zimnym, północnym wciąż wiatrem. Bardzo intrygująca pogoda, ale dziwny brak tej krystalicznej, perfekcyjnej widoczności w powietrzu. I to mnie naprawdę bardzo zaskakuje, bo do tego przywykłam. Jakoś tak za tym tęsknię.

A… no i kupa na polach już jest, więc eau de Wyspa is on!!!

Żebyście nie poczuli się zaskoczeni…

Ale wróćmy do lodziarni.

Bo widzicie, jest do czego.

Osoba, która prowadziła to od czwartego roku życia, która kilka lat temu jakby ustąpiła z tronu, ale wciąż jakoś była właścicielem, w końcu całkowicie oddała stery w inne ręce. Czy lepsze czy gorsze, czas pokaże. Na razie wiadomo jedno. Lody są. Są takie same, są i lepsze, bo kulkowe, sławne Gammeldags mają genialny rabarbarowy smak, który po prostu mnie skradł, bo smakuje jak jedna z moich ukochanych…

… szwedzkich świeczek Klinty!

Znaczy, nie że woskiem jedzie… ale wiecie, to tak jakbyście jedli najcudowniejszy aromat. Coś niesamowitego. Świeże, lekkie, a nie jakiś szit na patyku. Dobra, cena jak zawsze powala, ale raz na ruski rok można. Ale… co ważniejsze, w budynku nadal możecie nabyć najróżniejsze lizaki. I tych to kurde cała paleta wielkości, kolorów, smaków i kształtów. Od wyznań miłosnych po dziwne i nie do końca zrozumiałe kompilacje. Zawsze coś się znajdzie dla kogoś, naprawdę!!!

A już taki wielki… ech…

Nowość, to otwarcie tarasu na górze. Znaczy, tak nie do końca na górze, bo wody stamtąd nie zobaczycie, ale to uroczy, ciepły kącik z krzesłami i stolikami, jakby coś w rodzaju balkonu tuż za budynkiem. Ciekawe, czy spod biblioteki ich widać? Trzeba będzie sprawdzić, na pewno. Oczywiście nazwa została i kolorystyka, może nie zmienią, ale zmienili… obsługę, z czego nie jestem zadowolona. Z drugiej strony, ponieważ to był dzień otwarcia, więc może jeszcze ich nie było? I wróci ta pani, co nas kamriła większymi kulkami?

No co?

Ale zaraz, wróćmy do głównej atrakcji! Okazuje się, ze w końcu wykorzystano taką wnękę ponad schodami, maciupki pokoik i teraz są tam misie, krokodyle, elefanty i tym podobne cuda pluszowe. W końcu można sobie do loda kupić misia. Jak jeszcze do tego weźmiecie lizaka, no to wiecie, pełnia radości!!!

Ja wzięłam… misia. LOL

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.