Pan Tealight i Empatia…

„Podobno istnieje.

Podobno jest możliwą…

Podobno?

A jednak nawet naukowcy jej nie uznają. W jakiś dziwaczny sposób może postrzegają ją jako atawistyczną słabość jednostek nie do końca wyewoluowanych w teraźniejszość, niepoprawnych, ale jednak… tia, „zupa z Azji”? A może być i rąbany Pikaczu, ale jednak… jak się okazało i ona miała sowją boską prominencję. Osobowość cichą bardzo, zahukaną, skumulowaną w niskiej, chudej, długowłosej postaci, dziwnie białej aż nadmiernie. Biała skóra, białe oczy, białe włosy… niby albinos, ale te dłonie tak dziwnie ciemne. Jakby orękawicznione, a może cudze?

Podobno wykopała sobie studnię, w Podziemiach Sklepiku, w ich najgłębszej Zakurzonej Świątyni i tam mieszkała. Podobno tkała też makatki. I wszscy się dziwili, że robiła też skarpetki i rękawiczki, które potem znajdowali w różnych, czasem dziwnych okolicznościach czasu, miejsca i przyrody.

Bogini Empatia.

Która nie chciała wiernych.

Przegrana teraźniejszości.

A jednak, wciąż istniejąca. Dlaczego? Jeżeli nie widziała przyszłości, jeśli dość miała przeszłości, a i teraźniejszość nie była dla niej jasna, w końcu w takiej studni to echo, stukot drutów ino i tkackich ciężarków mógł doprowadzić do szału… może właśnie dlatego istniała? Ona…

Kolejna Królowa Szalona?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Wiedźmie opowieści” – … baja. Po prostu baja. Może i miejscami aż mocno przewidywalna, moze i dla tych, co raczej lubią i bohaterkę i caly cykl, a może jednak nie. Może właśnie dla tych, co chą rozewrzeć paszczę?

I się rozerwać!

Bezpiecznie.

Oto opowieści oraz bajki, baśnie i takie tam. Oto spotkania po latach, no i może ostatnia taka wycieczka naszej bohaterki Wrednej… wrednej też. Czasem aż nazbytnio, ale kto jej zabroni. No kto wiedźmie zabroni?

Miłe, sympatyczne, słodkie miejscami, wzruszające. Dobre i wiejskim powietrzem tchnące… oj kupa. No wiecie, naturalne. Z jednej strony tętniące folklorem starej Rasssiji, z drugiej, jakieś takie zadziorne, moderne trochę bardziej, jakieś takie sympatyczne, wrażliwe. Jakieś takie do duszy przytul, wciągające.

Po prostu super!!!

No więc…

Wiecie, tutaj często się robi rzeczy, co dziwne dostaje się na to i granty, no ale dziś spacer na stojące skałki. Znazy wróć, jakie stojące skałki. Znaczy żeby nie było, stoją sobie, niektóre, większość leży, bo przecież ludziom dziwnie tak patrzeć na stojące, to wiecie… huligaństwo ma daleką historię. Pełną się znaczy. Od piramid i innych takich po dzięń dzisiejszy, gdy chce się to zwać sztuką.

Performancem.

Ech, no nic.

Chodźmy w czasy Wikingów. Bo możemy. Bo w końcu tutaj stojące kameinie znaczą wiele. Ale akurat to miejsce, sporadycznie odwiedzane na szczęście przez ludzi… jest leśną ostoją, z mnstwem oczek, lekką podmokłością i jeszcze rzeczkami… i pomyśleć, że kiedyś był tu i dom i jeszcze groby i…

Ale od początku.

Jeśli uda się wam odnaleźć Bogebjerg, to fajno. Ale uważajcie. Nawet w czasie suszy jakoś tak tam mokro. I to bardzo. Iść, a racej przedzierać się przez zarośla trzeba daleko, ale jednak warto. Poleziecie wyglądając kamieni, skacząc z jednego omszałego mniej lub więcej, wiecie, w zależności od pory roku, a potem, w końcu będzie znak, a potem nawet ten poprawny może się wam trafi i możecie otworzyć bramkę cmentarną. No wiecie, nie taką jak współczesne, ale jednak, warto… już od wejścia widziecie kamienie.

Wysokie drzewa zdają się nie miec nic z tego, że w dole groby skrzynkowe, menhiry i rosery, ale co tam. Przecież one tak zwykle. Miejsce zbadane, więc poczytać możecie o nich spokojnie, chyba że wam facet z psem przeszkodzi. Ale jeśli nie przeszkodzi, to wciąż szurając zeszlorocznymi liśćmi możecie odnaleźć się w intrygującym miejscu. Szczególnie teraz, gdy wszystko jest wciąż odkryte. Czapa urhanu, moze zniszczona, ale jednak widoczna. Podobnie groy, menhir, a potem, idąc ścieżką, jak już napatrzyliście się na oną oddaloną bardzo przeszłość, gdy już złożyliście przodkom ofiarę… naprawdę, nie zapominajcie o tym.

Gdy wszystko poprawnie… idźcie za niebieskimi kropkami.

Idźcie.

Ale uważajcie.

Bo podmokło!!!

To oczywiście nie mój pierwszy raz, raczej sprawdzenie, czy wciąż stoi, raczej coś w rodzaju obchodu, ale czy tutaj w ogóle ktoś zagląda? Może i lepiej, że nie? Te ostatnie zniszczenia mnie dobiły, więc wolę nie…

… nie ludzi…

Ale przyznam się wam, że jako archeolog, przywlokłam swoją dupę tutaj, by zobaczyć co jest dookoła, bo jak ostatnio byliśmy tutaj, to krzaki już były wysokie, a teraz udało nam się ujrzeć oogrodzenie… jedyne co pozostało po niedalekim gospodarstwie i mlynie, jak się okazuje. Jak nic kamienie pożyczyli sobie z grobów, ale wiecie, to jak zwykle, czyż nie? Jak się okazuje one gospodarstwo z XIX wieku miało się przez jakiś czas całkiem nieźle. Pojerzewam, że i drzew nie było no i oczywiście rzeki były, a nie ino ona podmokłość, kilka oczek wodnych z cudowną roślinnością, ptaki, po prostu trelują cudownie, no i oczywiście te rzeki. których już nie ma przecież… poza…

… poza onym strumyczkiem.

Maciupkim.

Ale co najważniejsze, to chyba tym razem nie to stare, zresztą, co chciałm to sprawdziłam, co chciałam spisałam i zrobilam zdjęcia… ale najważniejsze oczywiście były te drzewa. Te niesamowite, takie domagające się uścisków drzewa. Takie proste, a jednak cudowne i kochane. W końcu człek czuje się na miejscu i…

Lżej dziwnie.

Lepiej.

Jakby w końcu był tutaj, gdzie winien być.

Powrót jest dwojaki. Możecie dotrzeć do parkingu obok szkółki leśnej, a potem dookoła, możecie też trochę poszukać i znaleźć taką jakąś ścieżkę, która zaprowadzi was prosto na pastwisko, przy którym zaparkowaliśmy. Szkoda mi trochę wracać. Zostałabym tutaj, naprawdę.

Strasznie mi ostatnio brakuje dziczy!!!

Strasznie!!!

PS. Ktoś zgubił w Ronne metadon, więc sorry, see ya!!! Lecę szukać!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.