Pan Tealight i Bezsenność w Melsted…

Bezsenność w Melsted była jakby o wiele bardziej namacalna.

Jakby jeszcze nie bóstwo, ale już coś tak blisko, że szukałeś i studni i kamienia, i pieńka i ofiary, i flaszki, coby samemu przetrwać jakoś i… do cholery jasnej jeszcze ta pieprzona Pełnia, dokarmiająca oną Bezsenność. Pojąca ją tłustymi wywarami, głaszcząca promieniami, silnie wpływająca, ale jakbyście ją zapytali co i jak, no i przede wszystkim dlaczego…

… to powie, że nic takiego.

Że przecież to z dobroci serca, tudzież w ogóle się nie wydarzyło, albo i gorzej, naprawdę coś się wam zwidziało. Bo przecież to Pełnia! Ona dziwna, srebrzysta jasność zsyłająca na Chowańca najdziwniejsze i najgłośniejsze sny! Nosz kurde, jak on może się nie budzić własnym chrapaniem, przecież to wbrew logice, czy czemuś tam? Albo jak może śnić, a potem niepamiętać…

Wiedźma Wrona Pożarta była zombie, czuła się jak zombie i wyglądała ogólnie mówiąc mało świeżo. Ale jak inaczej miałaby wyglądać, gdy obserwuje narodziny bóstwa, któremu z chęcią ukręciłaby już w kołysce łeb? Problem w tym, że ono bóstwo łba nie miało. Składało się wyłącznie z kadłubka, wielkich skarpet w purpurowe kropeczki, puchatych takich, wiecie, wersja very large, no i białych, misternie dzierganych mitenek. Obydwie sparowane części garderoby pierun wie co skrywały, ale kadłubek był w szlafroczku z oklapniętym kapturkiem. Lekko wybrzuszonym, ale wszyscy wiedzieli, że Pan Tealight wetknął tam zwinięty ręcznik, bo go ona Bezsenność przerażała bardziej niż Pisarz Koszmarów.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

I człek znów chory…

Wiecie co, gdy tak człek choruje, uspokaja się i niezbyt mocno haftuje, kaszle czy smarczy, to w końcu wsłuchać może się w wiatr i fale. Oczywiście jeśli mieszka w zasięgu fal. Znaczy zasiegu dźwięku, a nie, że wam solnie okienka myją przy przypływach. Choć ostatnio wciąż te wody się cofają, no nie wiem jak to z tym jest? Gdzie ta woda z tych wszystkich roztopionych lodowców? Czy nam planeta dziur jakichś dostała? A może rdzeń Ziemi się ochładza?

A może znowu coś Chińczycy pokopali i nas odrąbało od osi?

Oczywiście gdy się choruje, człek pisze do roboty, ze zdycha i tyle.

Zdycha sobie w domu.

Najpierw musi doczołgać się do sklepu, bo jeść trzeba, no ale… czołganie szczególnie w wietrzną pore jest ciężkie, więc człowiek się uczy, by zawsze mieszkać w doczołgowalnym zasięgu sklepowym. Nawet jeżeli w onym sklepie ceny z kosmosu i naprawdę lepiej doczołgać się dalej i w Lidlu kupić przynajmniej chleb. Jakoś czasem myślę, ze tym naszym, miejskim dwóm sklepom to odwala. Co roku ceny lecą w górę w związku z sezonem, a potem oczywiście nie spadają, szczególnie niestety u nas, a i w Gudhjem skromnie, więc…

… zaleca się kupowanie gdzieś indziej.

I rozumiem naprawdę tych, którzy pływają do Niemiec na większe zakupy. Naprawdę ich rozumiem, bo kogo normalnego stać na zakupy lokalne?!! Tym bardziej, że obydwa sklepy nie ukrywają, że miejscowych mają gdzieś i tyle… a ty tutaj chory, bidoku, do apteki nie dotrzesz, więc masz ino oną półeczkę za kłódeczką i dostaniesz ino jedno pudełeczko przeciwbólowych. Wiecie, są obostrzenia.

Nie ma!!!

Cierpieć!!!

Ale papierosy i picie procentowe oczywiście bez ograniczeń!!!

Łeb mi pęka.

Może to grypa, może gruźlica, może plaga czy coś…

Niby wiecie, można do lekarza się dostać, ale dopiero poza weekendem. Nie ma problemu, przyjmą, odbębnią, przepiszą coś, zedrą z was w aptece, albo prześlą leki do sklepu i odbierzecie na drugi dzień. Nie ma problemu. Wszystko jest w komputerze. Żadnych papierowych recept, a to znaczy… że nie sprawdzicie co wam zapisano dokładnie i czy w ogole się lekarz nie rozproszył i dopiero na miejscu dowiadujecie się, że się rozproszył i… musicie wrócić kolejnego dnia, a to był piątek, więc tak naprawdę ten „drugi dzień” oznacza oczywiście cierpiętniczy weekend.

Ale wiecie, nie ma problemu.

Wsłuchajcie się w wiatr i fale.

Gorzej jak to ten psychiczny wiatr, któy sprawia, że wam odbija i wielu kończy swą egzystencję lub nadużywa wszystko. Picie, jedzenie, palenie, ćpanie – wciąż nie wiem jak tutaj dostać dobre dragi, a podobno jesteśmy nimi zalewani… może dorwać jakiegoś smarkacza na ulicy? – czy też bieganie. Ostatnio znowu ktoś niestety przypłacił ono uzależnienie zgonem.

Straszne to trochę, no ale…

Jak człek chory, to patrzy na oną całą zieloność trawnika i pola za nim, i nawet zielony żywopłot i niebo może, i szare, ale czasem rozrywane promieniam słońca i krople deszczu na szybie, i tak se myśli, że fajnie wieje i szumi… że jakoś tak, chociaż zatoki trąbią, jakby tam cała symfoniczna orkiestra grała, fajne to.

Wiatr i morze…

Szkoda, że człek wyjść nie może…

Znaczy, może i może, w końcu nie jest związany, ale wie, że lepiej nie…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.