„To był ten czas.
Niestety.
Znowu.
Nie żeby nie lubił, naprawdę.
Nie o to chodziło, ale puszące się, wredne Love łażące mu po pokojach to już nazbyt wiele! Tłuściutkie i objadające się węglowodanami i tłuszczami. Upierdliwie milusie, spoglądające w oczy, zawsze atakujące osobistą jego przestrzeń, próbujące dotknąć, pogłaskać… ale wiedział, że oto przecież ma przed sobą corocznego, najbardziej seryjnego z morderców! Tego, który skłócał ludzi, bo przecież jak to, czy to love czy nie, czemu ten dzień, biedny pocięty Walenty…
Nie no, oczywiście, że byli Poganie…
… niby tacy odważni, by tylko wiosną bzykać się po kątach, jakby to kurcze było dozwolone, wiecie tak w przyrodzie. Nie no, jak cię nie złapią to okay, ale jak złapią, o rany masło julek!!! Oni pamiętający niby tak, tudzież jak tutaj, zdolni znaleźć w sklepie coś, co ukochana by przyjęła i nie rzuciła potem w twarz onymi kolcami, bo kwiatki znowu zdechły po jednym dniu… Bo serio Beltane przecież tego nie robiła. No nie, wcale. Ani też Noc Świętojańska. Ta to ostatnio miała bzika ekologicznego, bo puszcze jej cięli, a tam wiecie, kwiatki i paprotki… a tak doklejać fejki tylko dla płodności, nie, to nie było w jej stylu, więc one zgadzały się na Love.
Po prostu.
Lepsze to, niż nic, bo jak ludziom nie przypomnisz by na mchu się bzyakać, ofiary zlożyć, no to wiecie, mogiła. I jeszcze… no który z nich robi to poprawnie? No który? Wszyscy tacy ugrzecznieni… ugarniturowani.
Ech…
Ale patrzeć na oną cholerę nie mogły… nie, trzeba mieć choć trochę godności, więc chlały z nim tego jabola w piwnicy Sklepiku z Niepotrzebnymi… z tymi, którzy jak one niezbyt kumali pastele.
I wiecie, inne braki w sklepach.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Nowe jedzonko!!! Ech, trzeba przyznać, że długo nie było, ale teraz… mniam… a jak pachnie! I niskokaloryczne!!! Hihihi!!!
A co dookoła?
Nadal szaleją na punkcie promów i Turyścizny.
Nagle wszyscy zauważają, że oni tu są i nie mają co robić i problem jest. Potem oczywiście sprawa z krewetkami, będą, no i wciąż jeszcze trwa rozbudowywanie portu. Bo przecież wiadomo. A poza tym ci śpiewają, ci się nawracają na nie wiadomo co, a tych usuwają z nazw prduktów.
Poza tym oczywiście sprawa wiatrakowa.
Jak nic potrzeba nam Don Kichota.
Ten na pewno by wiedział jak to jest, no i czy w ogóle wyjdzie? I dlaczego wciąż wszelakie informacje są sprzeczne? Kiedyś ktoś napisał, że tyle ile jest nam wystarczy, no ale… podobno nie i gdyby tak wybudować wiele więcej to mielibyśmy prąd tylko dla siebie i to tak na zawsze i w ogóle cudownie i ekologicznie i tak dalej. Naprawdę… ale, oczywiście nagle się okazuje, że nie mogą stać one wiatraki na ziemi. I całkiem rozumiem postulaty tej strony, że całe pole na tak małej Wyspie to mocno zaśmieci, ale jednak… to lepsze rozwiązanie, więc… więc oczywiście jest brok. Bo tak, pewno, lepiej na wodzie, ale jednak, kurcze, czy fajno?
A może tak zużywać mniej?
Hmmmm?
Potem cała gromada mądrych głów dorwała się do mikrofonów i mówi, że to wcale nie ekologia, bo przecież trzeba to wciąż sprawdzać, serwis i tak dalej, no i one tak krótko działają. Często się psują. I w ogóle… wiecie co, można doznać takiego amoku w tej całej ekologii, że chce się człek zakopcować.
I nawet zepsute, cuchnące pyraki by mi nie przeszkadzały.
Naprawdę…
To jak kłótnie wegan na różnych forach. A ja myślałam, że oni są tacy spokojni, pokornych serc i ogólnie jak ci, no, kurde dzieci kwiaty!
Ale…
U nas jak nic luty.
Wieje, pada i szaro. Kwiatki wychodzą, prorokują wiosnę, ale wiecie jak to jest z wyspami, tutaj pogoda zmienia się z godziny na godzinę. Nie wierzcie prognozom pogody, bo nie miało padać, a pada. Miało świecić, a nie świeci, dodatkowo jeszcze wieje, ale wiać miało, więc tutaj się sprawdziło… ale, tak naprawdę nie możecie być pewni tego, co będzie za godzinę.
Czy nie nadejdą chmury?
Czy nie schłodzi wam nereczek?
Bo przecież nawet jak wieje, jak pogoda jest taką, jaką określają bezpsowe towarzystwo i wszelakie wieszania, więc… nawet jeżeli, to przecież i tak to wszystko jest takie piękne. Takie niesamowite. I to morze i ten brzeg kręcący się, tutaj pełen onych spiczastych skał, które nie poddają się wiatrom i falom, i kompletnie nie chcą się zmienić w jakieś gładkie buły i inne tam bałwany.
I te gołe gałęzie, które kompletnie odmieniają wszystko. Nagle widać rzeczy, o których nie mieliście pojęcia. Domy, o którch istnienie nie podejrzewaliście tych kłębów krzaków, albo wprost odwrotnie, znowu wycięli tyle drzew, że wkurw was bierze i tyle. Znaczy mnie bardzo bierze. BARDZO!!!
No i wiecie… luty.
Jeszcze chwila i wiosna i cały ten kram. Nie wiem dlaczego ten czas tak leci, ale widać gdzieś mu się cholernie spieszy.
Mi nie!!!