„No i wyrąbał.
Widzicie, tak to jest.
Co prawda wy wymyślacie sobie one różne dziwactwa, idioctwo kompletne kwitnie i buzuje i tak to się kończy… a on, on tylko się zamyślił. Wy na rowerach te telefony, słuchawki, nie bacząc na pociągi, koła i inne, a on… po prostu chyba się rozmarzył. Chyba zwyczajnie, gdy wam potrzeba onych wielkich osprzętów, on po staremu, archaicznie właściwie się zapatrzył w siebie…
Siebie samego.
W swoją przeszłość, a może i wnętrze? W one kabiny i urządzenia, one deski i wszelakie ludzkie odciski. One zebrane wspomnienia i strachy, one pawie nawet, bo wiecie, przecież to statek. Przecież to coś mitycznego, legendarnego, przecież to coś niesamowitego, owianego nimbem wszelakiej magiczności, więc…
… no i tyle przeżył.
Tyle wiatrów nim targało, tyle fal nim trzepało, tyle mórz, tyle przybrzeżnych skał, wodorostów, wszelakich stworzeń, w które nie uwierzyłby nikt, a przecież i tak nikomu nie chciałby powiedzieć, że je widział, ich widział… po prostu i zwyczajnie lepiej nie, w końcu jest statkiem. Może i nie do końca widzialnym, może i nie do końca realnym, ale jednak, gdy tak się zamyślił, sam w sobie rozinteresował, sam jakoś tak do końca, naprawdę i w pełnej pełni, sobie wystarczył, to w końcu jakoś tak przyrąbał, i to nadzwyczaj realnie, w nabrzeże Wyspy.
I to to ono najbardziej spiczasto-skaliste.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Spacer w wietrze…
No dobra, nawet w miejscach lekko osłoniętych, bo całkiem nie ma wcale, to jest chwiejnie. Za to w miejscach kompletnie odsłoniętych… pełzasz. Ludzie raczej unikają dłuższych wycieczek, ale ci psychiczni – czytaj „ja” – z powodu onej słonecznej pogody wychodzą. Bo przecież to wietrzne światło jest takie osobliwe. Niby pewne, pełne, ale też zimowe i niskie wciąż. Takie z jednej strony bursztynowe i miejscami przyciężkie, a z drugiej tak bardzo tłuste i dokarmiające.
Oj tak, słońce o tej porze roku, ono wietrzne, jest jak najbardziej kaloryczne. Ale nie bójcie się, spokojna wasza nieostrzyżona! Nie tyje się od niego. No może trochę rysy łagodnieją i twarz lekko odzmarszcza się, ale…
No co, nie może być kaloryczne?
Ech, człek wychodzi, chwieje się na stopniu, odbiera od listonosza paczkę, zamyka ją w domu, dziękuje Bogom Wietrznym, że najmocniejszy sztorm dopiero nadejdzie, więc pocztę przywieźli, a potem idzie. I chociaż może nie do końca wlecze się równym krokiem, czasem podbiega, często kuca, zgina się i leży, bo tutaj jagódka, tam też głogu ostatnie pączki i róża…
… i te kolce i zarośla i trawy.
Światło ma używanie, bo i liście wciąż przecież leżą na ziemi. Lekko potraktowane nocnym mrozem. Są i pojedyncze kałuże, bo chociaż lało, to ziemia wciąż jakaś taka nie do końca błotnista. Twarda być nie może bo mrozu tyle co na lekarstwo, tylko by skleić pojedyncze liście, no i jeszcze ubarwić niektóre kałuże. I jeszcze może poszaleć miejscami z jakimiś tam kształtami, jakby zatrzymanymi w powietrzu, niesionymi wcześniej przez wiatry, kropelkami kichnięć olbrzymów.
No co…
Wyobraźnia!!!
Wyspa przymusza do tworzenia baśń i opowieści.
Legend, mitów, religii… a co. Wiecie ile u nas kościołów? No wszędzie są. I to nie tylko te wielkie, czy też te zamienione w zwykłe domy, ale przede wszystkim te kapliczki, zbory, ci ludzie przybywający tutaj pragnący zbawić nasze pogańskie, wietrzne dusze. Dusze inne, dziwne, pokręcone… Dusze zasolone, wypełnione falami morza, zamieszane, wstrząśnięte, wiedzące tak naprawdę czego chcą.
Będące tego pewnymi!!!
Ale też Wyspa zdaje się domagać tworzenia bogów, bóstw i wszelakich takich. Archontów tu na pęczki, wszelkich kapłanów i im podobnych. Jakby każdy miał w sobie jakąś boskość. Nie żeby było się czym chwalić, w końcu jak każdy ma, to wiecie, nie ma się czym chwalić, co nie? No nie ma…
… tosz to taka zwyczajność oklepana.
I tylko jak w dach wali tak, że człek ma wrażenie, że zaraz go nie będzie, to wiecie… to strach nagle nadchodzi i opatula człowieka gęstym, mało puchatym kokonem. Niby zwyczajność, niby norma, ale jednak. Ten strach zdaje się naukowej duszy taki mocno nie na miejscu. Bo przecież wie, bo przecież wiadomo, że to sztorm, coś, co już było tyle razy, co naprawdę nie jest nowością, a jednak…
… jest pierwotność.
Dziwna.
Może dlatego ona boskość, ono gromadzenie się ludzi jest potrzebne? A może jest w tym coś innego? No wiecie, coś takiego, co dla tego miejsca jest jak najbardziej zwyczajne też… czyli kage!!! No i kawa. Bez ciasta i kawy się nie obędzie. Ale jak już i kawa i ciasto jest, to po prostu bosko jest.
Każdy przyjdzie…
A może ludzie się nudzą?
Może?