„Marzył się jej.
Śniła o nim.
Pragnęła go, a on uparcie, kompletnie i twardo, choć żywica z niego, wiekowa, aczkolwiek ino żywica i to bez robaczka nawet czy innego zezwłoka… No odmawiał współpracy. Może i mogła mu zagrozić, ale jaki miałoby to sens? Zresztą, jej sławetny Wyrzut Sumienia od razu by się uruchomił.
Chciała…
Ale Wyspa od zawsze raczej kamienista bardziej niż piaszczysta, bardziej ostra w niektórych miejscach, niż tylko łagodna, no wiecie… nie miała na stanie. Znaczy, żeby nie było, jak najbardziej występował w formie piaszczystej, drobinkach drobiniastych, mikroskopijnych i tak dalej… ale w formie takiej, jak sobie Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki tęskniła, to nie.
Nienta i nada!
Ale przecież nie można jej było tak nadziei odbierać, a i erozja ostatnio Wyspę podgryzała mocno w tych dwóch miejscach, gdzie się gryźć dawała, więc wiecie, Wiedźma Wrona szukała. Łaziła, pląsała między falami, wodorostami, zezwłokami innych gatunków i wszelakimi głazami… z bolącą nogą, co to ją wiecie, nadwyrężyła, bo postanowiła zostać na starość szkieletem idealnym…
… szukała.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Fale i wiatr.
Jest w tym świecie coś takiego, że bez wiatru robi się w człowieku pusto. Że łatwo się uzależnić nie tylko od zmian pogody, od onej różnorodności, dziwności. Od tego, że jednocześnie pada, świeci i wieje i grzmi i pierun wie co jeszcze, ale jeśli chodzi o wiatr, staje się on częścią życia.
Najpierw sprawdzasz skąd wieje, bo jak z tej strony, to wariujesz, jak z tej, jesteś szczęśliwy, jak na najlepszych prochach i tyle. Prosta sprawa. Ale, z której storny zawsze jest okay, a z której zwykle kijowo? Ech, tego każdy się uczy metodą prób i błędów. Z jednej strony, od tej, gdzie szczyt naszego dachu, to wieje ostatnio sporadycznie. Nie żebym tęskniła, bo wtedy zwiewa nam dach…
… ale jednak…
… dziwne…
Bursztynów też u nas nie ma. Może gdzieś tam głębiej, gdzieś tam, gdzie kurcze wiecie, nie docierają skały i tak dalej, łapać je przed rozbiciem, Wysnuwać niczym różnorakie korale z tych kłębów wodorostów? A może jednak, w końcu mamy diamenty na Wyspie, więc czemu nie bursztyny. Tak, one diamenty są diamentami nie do końca, ale tak się je zwie, więc może i bursztyny się u nas pojawią.
Kiedyś.
Bo ja chcę, mi się marzy…
W jakiejś logicznej ilości, no wiecie.
Nie tak, że jednak drobina na wszystkich, bo te drobiny są w piasku. LOL
… i wieje…
Wiatr zdaje się szeptać i śpiewać, opowiadać i wtrącać w rozmowy. Nie chodzi tylko o ten szum, walenie, o one pięści powietrza, ale o coś więcej. O coś uchwytnego, ale może nie do końca przetłumaczalnego? A może zatraciliśmy umiejętność porozumiewania się z nim? Może? W końcu to coś dość pierwotnego, a ona pierwotność nas zawodzi. Serio. Wcale, a wcale nie słuchamy naszego śmieciowego DNA.
Choć… może ci co słuchają, to szaleńcy?
No to jestem jednym z nich.
Siedzę sobie pod oknem na taras, patrzę na krople i czuję wiatr. Głównie dlatego, że zwyczajnie okna nieszczelne, drzwi też i tak dalej, ale by utrzymać ten wiecie, poetycki nastrój, to utrzymujmy, że słucham…
… że czuję.
Czasem, gdy jadę samochodem, to zastanawiam się, czy są inni. Inni ludzie za tymi płotkami – sporadycznymi, żywopłotami, za ścianami i oknami, za własnymi snami i marzeniami… pragnieniami, które olewają ich chcenia. Czy są tam tacy jak ja? Bo ja bym nie chciała by byli… wolę być one and only! Mieć wyłączność na ono wietrzne szaleństwo. Naprawdę je mieć!!!
I już!!!
W końcu czemu nie?
Wolno mi!!!
Wolno?
Wolno patrzeć na fale, dotykać wiatru, osalać się, czerpać z onych minerałów, może i trochę szaleć, może i trochę nie do końca być stabilną i emocjonalnie i oczywiście wiecie, no stercząc na skałach czy na piasku… ale przecież to tylko fale i wiatr, więc coś jak najbardziej normalnego!!!