Pan Tealight i Kopalnia Wstydu…

„Pojawiła się.

Nie tyle zapadnia, co raczej takie gustowne wejście w czymś, co wcześniej było skałą. Zdobione przepięknie, naprawdę, granulat, wtopione kamyczki, rzezanie, perełeczki, glitter… no po prostu posh!!! Jakby ktoś serio chciałby się pokazać, ale wiecie, podpisu chyba nie było, chociaż może był. W końcu zaczęli badać te wrota dopiero od kilku minut. A może i kilku godzin? Kto to wie… zdawały się coraz bardziej czarowne z każdym dotknięciem, z każdym spojrzeniem, jakby…

… karmiły się nimi.

Były kamienne, no musiały być, ale jednak i były metalowe, stopione ze wszelkimi żyłami wszystkich rud, potraktowane szkiełkami, wszelakimi pyłkami, żywicami… a nawet i kościanymi okruchami zgrabnie połączonymi w maleńkie stokrotki przy takim czymś na kształt okienka…

Może ktoś na nich patrzył stamtąd?

Bo oni jakoś bali się zajrzeć.

Nie żeby akurat ich jakoś odstręczało gapiostwo i wścibstwo zwyczajowe, ale jednak samo okienko umazane było jakimś tlącym się, cuchnącym smarem, jakby ktoś dopiero co skończył układać w witrażyk z bzykającymi się jednorożcami… no serio, jednorożcami. I tak, widocznie się bzykającymi. Serio, wszystko było widać i organy i te tam kopyta, i ogon uniesiony i ogólnie mówiąc bardziej 69…

A skąd wiedzieli, że to Kopalnia Wstydu… no błagam. Wielki neon był widoczny z kilometr od tego miejsca. Nie dość, że jadowicie zielony, to jeszcze pulsujący, połyskujący i rzucający co kilka minut w niebo fajerwerki układające się w fioletowe i purpurowe serduszka.

Kurcze, ciekawe dlaczego.

Bardziej reklama burdelu niż…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

I wieje i pada. I ciepło…

To ciepło jest naprawdę dziwne. Z jednej strony jest ciepło i tak, pokazali w telewizji, że ma być 124 stopnie… intrygujące. Pewno, że się rąbneli, ale internet nie pozostawił na nich suchej nitki. Hihihi. No ale z drugiej strony, w człowieku, może przez ten wiatr, jest zimno. Koce na noc konieczne.

Ale nic to, ma być słońce wkrótce.

Chociaż, z drugiej strony, no wiecie przecież, że uwielbiam te deszczowe, wietrzne dni. Najwięcej się wtedy pracuje, najwięcej można zrobić… poza zdjęciami, ale podejrzewam, że gdybyśmy mieli ciemnię, tudzież studio, to wiecie… a tak, można zabrać się za badania, pisanie, tworzenie i malowanie.

Tylko co wybrać?

W końcu, jest jeszcze czytanie!!!

No dobra, jeśli chodzi o czytanie, to patrzcie to wyszło!!! Aaaaa!!! Nie wiedziałam nawet, że jest kolejna część, ale tak to jest, jak człowiek wypisuje się z newsletterów i takich tam, a Empik czy inne księgarnie podsyłają wam ino śmieci…

Tak, istnieją książki śmieci, no ale… szczególnie rozglądając się po księgarni w stolicy, ekhm, jakby to powiedzieć, chyba zmienili to w sklep z wystrojem domu, placem zabaw dla dzieci, niewielką ilością pamiątek oraz tymi urządzeniami, co to nic o tym nie wiem, wiecie, Alexa i jej podobne. No tak wygląda nasza księgarnia w stolicy!!! Przerażająco. Chociaż patrząc na ceny książek tutaj… kogo stać na czytanie? Ludzie czekają w kolejkach w bibliotece na daną pozycję, ale czy kupują? Na wyprzedażach tak, ale coś pachnącego, cudnego, nowego…

… sporadycznie.

Ale tutaj nówka kosztuje ponad 200 koron.

Czytanie czytaniem, no ale… żyć trzeba też innymi rzeczami.

Tylko, że te inne rzeczy są straszne i dorosłe i nie chcę ich. Nie chcę!!! Nie chcę wcale!!! I tyle. Koniec tematu.

Tak, nie oszukujmy się, Wyspa pozwala być dzieckiem bardziej wolnym tworem. Oczywiście, że płaci się za to cenę. Jesteś zamknięty na niewielkim skrawku ziemi. Mi to odpowiada, czuję się tutaj bezpieczna, niestłamszona, ale też i ludzie są tacy jak wszędzie indziej, a czasem i gorsi się zdają, bo wiecie… Skandynawowie zawsze mieli być tacy milusi i kochani i tak dalej… i wtedy nagle te wolne duchy obrywają po tyłkach. Powrót, naprawienie pewnych stosunków człowiek-świat i inne tam, jest już dziwny. Często niewykonalny. Samotność tutaj jest namacalna i akceptowalna.

Chociaż raczej mocno nieekonomiczna.

I tutaj są ludzie tak ukierunkowani finansowo, że są w stanie zrobić z innych kupę. I tutaj ludzi się nie słucha, ale… ja tutaj jestem dla ciszy, przyrody, helleristningerów i jeszcze czegoś nienamacalnego. I to wszystko sprawia, że sorry, ale nawet po tych dziesięciu ponad latach, to jakoś tak mnie ludzie… mało obchodzą. Bolą, potrafią podejść i powiedzieć coś, ale też nie zwracają uwagi na to jak się ubierasz i to jest wolnością. Naprawdę gigantyczną wolnością. Pewno, że sporo rzeczy trzeba sprowadzać z zagranicy, ale zaskakująco OGROMNEJ ILOŚCI rzeczy nie wysyłają za granicę. A nawet jeśli wysyłają to firmy kurierskie i PostNord wam to zatrzymają na kontynencie i wyzwą was od Narni. I tyle… uczycie się to znosić dla fal i świętego czasem spokoju.

No chyba, że wielki pies nagle, a dokładniej coraz częściej na was wyskoczy, czy was pogryzie, to nadal policja ma to gdzieś. Tak, gaz pieprzowy będzie już można mieć w domu, noży sprężynowych nie. Ostatnio zatrzymali paczkę gościowi na granicy i ma zabulić 3 tysiące. No cóż… Jak ktoś ma porady, poza bezpieczna pozycją, na psy gryzące, to ja chętnie przyjmę!

Naprawdę…

Jedno wiem na pewno, Wyspa nie jest dla każdego.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.