„Tak naprawdę podejrzewał to od dawna.
I nie nie chodziło o jej rozmiary, bo w końcu w tak niskiej, to wiecie… raczej chodziło mu o ten umysł dziwny i pokrętny, pamiętliwość, łatwość wyłapywania znaczeń. O te dziwne skojarzenia, niedopowiedzenia, a jednak dziwną wszystkiego świadomość. Zamknięte oczy, a jednak widzenie. Wykrzykiwanie wszystkiego tak bardzo głośno, tak mocno, z całej duszy, a jednak…
… milczenie.
Tak… podejrzewał, że Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki jest oną przeznaczoną Wyspie Szafą. Opisywaną w księgach, które składały się z koślawych zapisków tych, którzy odcyfrowywali papirusy, tabliczki pokrzywione i połamane, skrolle wszelakie oraz tkaniny, których na szczęście nikt nie uprał.
Bo wiecie, zdarzało się.
Podejrzewał, że jest onym dziwnym pojemnikiem, który nie do końca musiał być człowiekiem. No bo przecież jak to. Ale też… nie była ni Przedwieczną ni Prawieczną, nie żeby jakaś między nimi wielka różnica była, wiecie… ale może Samorodnym Bóstwem była? Własnym Ubóstwieniem, Kompletnie Nieświadomym Tego, co zrobiło. No wiecie.
Głupiutkim w tej sferze?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Wieje i pada.
Leje i wali powietrznymi kulami.
Ej, ale piękny snestorm by był, ale wiecie, ciepło jak kurde na wiosnę!!! Bezeceństwo ogromne!!! A człowiekowi pragnienie śniegu w duszy gra. Pewno, jak nagle pogoda spada z pięciu stopni na prawie minus dwa, to nie pada, nie wieje. Nic. Kurcze blade niedopieczone, no!!!
Jak tak można?
Spogląda człek na zapłakane niebo i oczywiście, jak zwykle, no przecież kurcze, no oczywiście wychodzi słonko, bo tutaj i deszcz i słońce i szarość w tym samym momencie. Bo jak… u nas all included. Czemu nie. Czemu się rozdrabniać na dni z jednolitą pogodą? No czemu? W końcu więcej to lepiej…
Chyba?
No mniejsza, wieje tak, że nawet kosze dobrze zabezpieczone zdmuchuje, fale jak słonie, nawet tupią i trąbią, więc wiecie, jakoś tak strasznie. Ale to w końcu poprawnie taki wietrzny czas, co nie? Nic dziwnego. Może poza brakiem onego chłodu, ale z drugiej strony, może by tak cebulki wysadzić. Bo te kwiatki tak fajno wyglądają na wiosnę. No wiecie, jak wyłażą z gleby oczywiście.
Ale na razie wieje i leje.
Wali i pada.
A śniegu wciąż nie ma.
Człek nawet się nie obejrzał, a tu już połowa stycznia!!!
Nie wiem kto tutaj zrobił ten czas taki ponownie przyspieszony, no ale. Przecież nic na to nie poradzę. Leci i tyle. Wszystko i wszyscy się starzeją, poza Halle Berry, no ale. Z nią to chyba jakiś wampiryczny gość pakt jakowyś podpisał.
Naprawdę.
Jeżeli chodzi o to, co u nas, poza pogodą, to oczywiście świnie.
Tak, i u nas boją się onego świńskiego świństwa. Boją się i będą budować mury i zasieki, wszelakie zagrody i inne tam, coby one świnie dzikie, niegdyś zwane dzikami, nie dostały się do Wielkiego Królestwa Danii. Wiecie, no i nie napsuły mięska, bo przecież Dania świńskim świństwem, znaczy produktem, stoi. Gdyby tak pomór padł na raciczki i tak dalej, one ryjki i uszka, to wiecie, byłaby buba.
I to wielka.
Część ludzi się boi, część jakoś tak, no po prostu to olewa, a jeszcze inni zastanawiają się o co w tym wszystkim chodzi? Bo wiecie, najpierw były ptasie grypy, potem pomór wołowiny, a teraz co… równowaga w naturze? No i serio? Że kiełbasami karmią one świnie? Naprawdę? Kto je karmi kiełbasami? Ech… świnie lepiej mają niż człowiek zwykły. W końcu człowiek też wciąż chory, więc…
Ciekawe, jak to wszystko się rozwinie, no ale…
Czy ktokolwiek słucha ludu? Za demokracji to chyba w ogóle nie. W końcu to demokracja, więc jak każdy gada, to wiecie, w końcu się olewa szmery, poszumy i wszelakie bleblania. I oczywiście jakieś tam dziwne teorie.
A śniegu wciąż nie ma, a gdyby był, to może i zaraza by padła?