„No widzicie, łaziło sobie po ulicy Marzenie, łaziło, łaziło, łaziło, ale żeby nie było, na prawach ruchu drogowego się znało, więc nie że środkiem drogi, czy coś w ten sposób, ale jednak… no łaziło.
Znaczy, że bez celu, wiecie, tak sobie…
Tup tup tup.
Takie małe było, włochate, krągłe, o małych dolnych łapkach i krótkich, nie do końca chyba zdolnych się objąć górnych. I czapeczkę miało z pomponem, w kolorowe szlaczki i porcięta, kurteczkę chyba też, lecz rozpietą, widać ciepło mu było w onej futrzanej osobowości… i tak wiecie, sobie chodziło.
Tak naprawdę, może miało jakiś cel, ale było go kompletnie nieświadome.
Kompletnie.
Może i w tych ruchach, czapeczce i chwiejącym się pomponiku, w tym, jak latały nad nim mewy, ale jednak nie obsrywały go, jakby chroniły, jakby były strażniczkami… w onej drodze, którą wybrało, może i całkiem przypadkowej, a może jednak przeznaczonej mu? No przecież, któż to może wiedzieć?
Kto widział ostatnio takie łażące sobie marzenie, które nie pragnie spełnienia, ale chce sobie tylko nieświadomie łazić. Nieświadomie dychać i może świadomie zjeść dwie tabliczki białej czekolady z truskawkowymi sprinklesami, bo lubiło akurat takową? I jeszcze drzemka może? Bo jak się tak chodzi, to nawet marzenie się męczy… i ma pragnienia. Nie marzenia…
Nie… marzenia marzeń nie mają.
No nie! To byłby kanibalizm!!!”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Arnager.
Tak, tutaj wiele się zmieniło. Naprawdę wiele i nie chodzi tylko o fale, które ponownie skradły plażę, ale przede wszystkim o oną ścianę.
Pamiętacie aferę związaną z obsuwającym się domem, potem collapsem i wszelakim problemem państwowo-lokalno-dziwnym. No więc, obecnie, na miejscu onej ściany znowu stoi dom. Nowoczesny klocek, na razie szary z dużą ilością szkła i pracowników, z zagraconym frontem i tyłem przylegającym do pasma ziemi, które ma zabezpieczać. Jak bardzo gruba jest tamta ściana?
Jakie przypory zastosowano?
Czy to się nie powtórzy?
Czy odważyłabym się tam zamieszkać?
Nie…
Ale, przynajmniej mają widok na molo. Czy raczej drogę drewnianą prowadzącą do portu, który w Arnagerze jest oddalony od płyciutkiego brzegu. Wiadomo, logiczne. Ale ono samo molo, drewniane szaleństwo, jest po prostu obecnie niesamowite i całkowicie niedostępne oczywiście. Gdzieś w połowie stoi urocza pomarańczowo-czerwona maszyna, ale oczywiście w weekend nic się nie dzieje. Choć przy domu ruch… widać priorytety są różne. Widać zebrana na molo kasa nie obejmowała robót szybciejszych.
Szkoda, bo tęsknię za tym spacerem, za wkradaniem się pod one drewniane szczebelki, czy też… no wiecie, po prostu dziwnych zdjęć z góry…
I tej niebieskości morza i zieleni…
Ale nawet gdyby molo działało, morze zabrało przecież plażę.
No tak, znowu tylko kilka kamieni i wąski pasek idealnego piasku… i idąc w stronę wapiennych klifów… ech, niewielka niespodzianka. Bo jakoś tak, no wiecie, kiedyś próbowałam i trochę się mocząc, dopływając, da się dojść do stolicy, ale jednak nie tym razem. Tym razem tylko do krawędzi Arnageru i tyle. Dalej zaczyna się skała i morze i niesamowita erozja.
Chciałoby się zostać tutaj i się gapić, chociaż zimno, mokro i twardo, to jednak spoglądanie na to jak fale zjadają wapień, jakie tworzą z niego niesamowite struktury… to naprawdę wciąga. Bo już nie ma kupek wapiennych klocków, są tylko gładkości biało-szare, idealnie odbijające błękit nieba. Bo wiecie, słońce świeci, niebo prawie bezchmurne, no po prostu bajka…
I jeszcze to światło!!!
To był idealny czas.
By patrzeć.
By zauważyć czas zmiany. Zmiany i na górze i na dole. Bo morze pewnikiem się cofnie… może? A może nie? Może w rzeczywistości to miejsce zostanie jeszcze bardziej zżarte? Przecież poprzez swoją miękkość, jest jakby pierwsze do odstrzału, więc… spoglądanie na oną dolną prostotę skały i klocki na górze…
Wiesz, że natura może wszystko.
Zresztą wiedziałeś wcześniej.
Tylko, czy to cię przeraża? Czy odczuwasz strach przed naturą? Czy pradawne bóstwa właśnie uzyskały miejsce by znowu rozwinąć skrzydła i macki?
No więc…