Pan Tealight i Samotny Kamień…

„Właściwie, to nie był taki samotny. Był kamieniem, to nie dało się ukryć, pradawnym menhirem, znakiem, ale jednak miał u swych stóp inne, omszałe, poddańcze maluchy i ją, która odwiedzała go, słuchała, przynosiła opowieści, o które nie zahaczył wiatr… po prostu go widziała.

Widziała.

Bo innym jakoś umykał.

Zwykle gdzieś na krańcach widzenia, tam gdzie wróżki pokazywały języki, gdzie krasnale świeciły nieprzyzwoitymi częściami ciała… gdzie światy otwierały i wietrzyły swoje wnętrzności, powiewały welony, zjadane były ofiary…

Wiecie, w tym miejscu, gdzie tak naprawdę nie było nikogo i byli wszyscy, a jednak ludzie, jakoś je omijali. Zajęci religią i nauką, brakiem otwartości, zamykaniem się coraz bardziej. Coraz bardziej… coraz… Ale może to i lepiej, bo o czym miałby z nimi rozmawiać. Bo wiecie, wszyscy chcieli od razu zdjęć, komentarzy, wielkich historii, wszelakich opowieści, najlepiej drastycznych, najlepiej z rodzinnymi problemami…

Najlepiej.

A on chciał właściwie tylko milczeć. Czasem coś zaszeptać. Czasem być dotkniętym, ale tylko w onych specyficznych miejscach i ona… ona o tym wiedziała. Wiedziała jak i kiedy i po co, jakby była z rodziny.

Jakby coś ich łączyło…

Jakby…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Szarość…

Głęboka, przepotężna, cudowna.

Miękka i bardzo nastrajająca… przynajmniej mnie – pozytywnie. Jakoś tak zwalniająca z obowiązków, dzięki czemu wpadam w taki kosmiczny pęd ku kreatywności, ku wszelakiemu zajęciu, że aż mnie to przeraża. A przecież szarość, zima, powinna być wypoczynkiem? Tylko co zrobić z kimś, kto jest tak połamany i kiepsko posklejany, że nie toleruje lata? Że tak naprawdę woli zimno i najlepiej śpi jak mu zimno i ogólnie… przecież zawsze można się przykryć…

Zawsze można poskakać i jest cieplej.

A zzimnić się jest trudno, więc…

Szarość.

Piękna i niesamowita. Niedoceniana, na pewno. Gdzieś tam krążąca na krawędziach obrazu, lub plącząca się między nogami. Szarość mocna, ciężka, przytłaczająca nawet, wtedy dobrze się przespać bardziej, ale jakoś nie widzę siebie siedzącej tylko w łóżku. Nosi mnie przez oną szarość. A tej zimy ona szarość jest jakaś większa, jakaś potężniejsza, jakaś taka, bardziej niesamowita… niewymowna. Nie do opisania. Jakoś, jakaś taka bardziej wymowna, zaznaczająca swoją obecność.

Jakby chciała być zauważona.

Opisana i pochwalona.

Nie wiem co jest z oną szarością. Brakiem światła i wszelkiej jasności. Z tym niepojawianiem się właściwie dnia. Przeciwnością prawie pełnego światła przez okres wczesnego lata. Nie jesteśmy daleką Północą, a jednak i u nas coś takiego się zdarza. I w tym roku jest bardziej widoczny.

Bardziej…

A potem wicher, wiater, sztorm…

Oj tak, ostatnie dni dały nam popalić. Wiatr z tej i tamtej. Sztorm, wysokie fale i nagle… nagle nie ma plaży. Co prawda tylko na dzień, ale jednak jej nie ma. Nie ma portu, nie ma niczego, nie można właściwie ustać, czy nawet znaleźć takiego miejsca, poza domem, w którym da się zachować równowagę. Po prostu, zwyczajnie stać i nie uginać się, nie przewracać.

To dziwne uczucie, gdy te kule powietrza uderzają w dom. Niby nic sie nie dzieje, bo przecież to tylko powietrze, ale jednak czujesz strach. Boisz się. Nie wiesz czego, czy też kogo, ale odczuwasz ten pierwotny strach, który zapewne poprowadził naszych przodków na drogę ku religijności… ale ja nie chcę tworzyć nowych bóstw. Mamy ich już wystarczająco dużo, naprawdę.

Wierzyć w końcu trzeba w siebie.

W końcu.

Tak mocno, do końca, nawet jeśli wieje, nawet jeśli wydaje się, że zaraz dach odleci i ktoś wciąż puka w drzwi i jeszcze oczywiście te dziwne dźwięki, pomruki, jakby stada potworów chciały się dostać do środka. Jakby coś naprawdę pragnęło wejść, ale nie może, nawet jeśli uchylisz drzwi, nawet jeśli…

Ten wiatr jest dziwny. Ten wiatr jednak nie przynosi niepokoju. Ten wiatr, to coś więcej, coś mocnego, ale też nie niepokojącego. Jakiegoś, takiego naprawdę mistycznego. Co sprząta wszelkie potwory przeszłości, przegania złe zachcianki, wprowadza nowe, dobre marzenia, oczywiście i odpycha to, co złe, co naprawdę niesamowicie niszczące, co… jakoś tak wyzwala. Do końca…

Prawdziwie.

Dziwny wiatr.

Nieczęsty.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.