Pan Tealight i Elf zez Szelf…

„Jakoś popularny za tymi gramanicami był wiecie, ten taki tam Elf zez Szelf. No i wiecie… Pan Tealight, choć Przedwieczny, serio nie do końca wiedział o co w tym wszystkim chodzi, bo tradycje i mity wciąż się rodzą, a wiedzieć chciał. Bo wiecie, w jego przypadku to lepiej wiedzieć.

Naprawdę.

Nie tyle lepiej dla niego, co dla całego świata i tak dalej. No i jakoś tak, po prostu musiał, no po prostu nie mógł inaczej. Był tym, który zawsze wiedział o śmierciach i narodzinach, o wszelkich stworzeniach i zniszczeniach, ale jednak to… to jakoś trochę go dobiło. I nawet nie chodziło o oną lalczaną figurkę, tę twarz creepy bez wyrazu, one wdzianka i dziwaczne przesuwanki oraz wszelkie odnośniki do horrorów…

To po prostu było obrzydliwe.

I to w czas świąt…

Jakoś tak później, dziwnie, dotarł do innych nowych zwyczajów, tych krótkotrwałych i długotrwałych i zrozumiał, że chociaż już dawno temu zwątpił w ludzkość, to jednak nie wiedział, że aż tak bardzo i ostatecznie. Ten Elf, ta rąbana lalka w czerwonym wdzianku, pasująca bardziej do uśmiechu pod tytułem: Heeers Johnny!!! go dobiła. Tak po prostu i zwyczajnie. Po ludzku…

Może jednak lepiej było już nie mieć nadziei?

Ale ona wciąż ją miała, choć się jej wypierała, chociaż wolała o niej nie słuchać, chociaż uciekała przed ludźmi śpiewając im prosto w twarz, krzycząc, chowając się aż nazbyt zabawnie i widocznie, to jednak…

Jeśli ona wciąż ją miała, to czy on nie powinien?

A może to ona była tą bardziej Pradawną, Przedwieczną, Mitem Wcielonym… bardziej niż się mu wydawało? Bardziej…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Dueodde.

W święta…

… jest po prostu zawsze zaskakujące. Zawsze. W zeszłym roku, jak dobrze pamiętam, to było trochę zmrożenia i stojąca woda tworząca niesamowite zakola, jeziorka i cuda wianki z mieszanki solno-piaskowej… a w tym roku było po prostu ciepło. Tak bardzo ciepło, że aż skąpane dziecko tylko dostało wyżęte skarpetki i dalej puszczało swojego latawca. Bo oczywiście na plaży ludzie. Nie żeby tłumy, nie, kilka rodzin, kilka par, raczej średnia wieku bardzo średnia, ale jednak… są ludzie i tak sobie myślę, że u nas to ludzie nie umieją siedzieć w domu.

Wiecie, tak ciągle.

Biegacze nie rezygnują ze swoich pasji, ci rowerowi też nie, no a my spacerowicze, to naprawdę dajemy z siebie wszystko. Niezależnie od pogody. A już na pewno jak nie pada, nie gloomi się, nie szarzeje, tylko nagle, po raz pierwszy chyba od miesiąca mamy słońce przez cały dzień. No serio, aż szkoda zmarnować taką pogodę w domu. Niby w domu dobrze, oczywiście, że tak, no ale…

Kurcze no!!!

… więc idziemy na plażę. Na oną cudowną, jedwabistą plażę, gdzie piasek wygląda jak śnieg tak naprawdę!!! Gdzie wszystko jest tak wielką przestrzenią, wodno-piaszczystą, oddychającą, zaskakującą pojedynczymi muszelkami i jeszcze wodorostami i oczywiście, bo przecież… patysiami.

Ale rzadko.

Bardzo rzadko.

Coś w tej plaży jest takiego…

Może to przez ten piasek. No na pewno przez ten piasek, bo jest tak łagodny, mięciutki i w barwach śnieżnych. Tworzy też własne rzeźby, pewno nocą, gdy nikt po nim nie chodzi, gdy nikt nie niszczy, a wystarcza mu światło morza może i światło gwiazd, księżyca, gdy się zdarzą. Gdy tylko się trafią.

Ta cała przestrzeń, ta szerokość, te fale wcale nie takie wielkie, te kolory, ta czystość, tylko jedna plastikowa butelka, pewno wywalona ze statku, bo u nas wiecie, za drogo wywalać flaszki za siebie. No i jeszcze oczywiście ta świeżość niesamowita, no i jeszcze ten aromat, ta cała inność… a potem, nagle tak wszyscy znikają. Tylko w oddali para bawi się z psem i cicho jest, tylko te fale i wydmy w oddali pokryte szczątkowymi trawkami w kolorze zgaszonej zieleni i odcieniach wszelakiego bursztynu… no po prostu bajka. Natura i tyle. Co więcej trzeba?

No może domu, lasu i jeszcze normalnej pensji, ale wiecie, na plaży to raczej człek choć na chwilę o tym nie myśli…

Ale ta chwila mija.

Zbyt szybko.

Ale słońce o tej porze roku zachodzi nagle i bardzo szybko. Właściwie jakby w przyśpieszeniu. I trzeba wracać. Przez lasek, między domkami letniskowymi. Między czymś zabłoconym, a czymś dziwnie zimnym, bo tak jak na plaży było bardzo ciepło, tak tutaj, aż mrozi coś w kości.

Dziwnie…

Niektóre domki się budują, inne powiększają, widać ktoś posmarował, bo zakaz obowiązuje. I widać, że ludziom nie przeszkadzają kompletnie wybijające szamba. Ale, co kto lubi. W końcu morze mają blisko. Aromaty wszelakie, zalewy i przelewy też. Ciszy raczej nie, bo domek na domku, coś ciasno się robi, ale co kto lubi, tak. Ja wolałabym drzewa tutaj i więcej traw, wolałabym dbanie o zmniejszenie erozji, ale… who cares? Tak? Ja chyba przestanę… w końcu to wasze dzieci mają tutaj żyć, nie moje, więc dlaczego mam dbać o ich przyszłość?

Moje dziecko to pluszowy miś!!!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.