„Bo widzicie, on coś krył i mu się to podobało.
Podobało mu się być nieotwartym cudem, który może mógłby coś komuś ofiarować, ale kurna dlaczego miałby? Bo się nazywa prezent? Bo tak trzeba? A co jemu dali? Ten rąbany papierek i wstążeczkę, na dodatek źle zawiązaną, a on znał się na pakowaniu, serio, mega się znał, więc naprawdę, dlaczego?!!
Wiedział, że coś w nim cichutko grzechotało. W onej kolorowej tekturce złożonej dość poprawnie, w tym papierku w małe, srebrne gwiazdeczki, który nie do końca równo się układał i wstążce z lekkim halo, która opadała mu tylko na dwa boki. Jeszcze te sprężynki i dodatki materiałowe.
Tak, sporo tego było.
Nawet naklejka z zamazanym imieniem… dla kogo…
Nie obchodziło go to. Chciał być tylko dla siebie, bo czemu nie? Dlaczego i kto mógłby mu zabronić? Dlaczego wszystkie miały być otwarte? Dlaczego niektóre nie miały pozostać oną tajemnicą, dostępną tak od ręki? Może istniało plemię Nieotwartych Giftów? Może powinien był go poszukać, ale jednak lubił oną swoją samotność, a w Sklepiku jakoś nikt mu nie bronił być sobą. Nawet jeżeli prosił ich by lekko docisnęli wstążeczkę, bo się poluzowała. Nawet jeśli czasem się zastanawiał cóż to w nim było, cóż w nim siedziało, co nie czekało na wyjście…
I czy kiedyś nadejdzie odpowiedni czas?
Kiedyś…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Grzesznica” – … intrygująca. Wciągająca.
Tajemnicza.
Pokręcona?
Nie no, naprawdę nie wiem jak ją określić, ale co jak co, książka rzuca was na matę, robi ścierę do podłogi i szoruje wami po wszelkich powierzchniach. Naprawdę. Bo tutaj wszystko jest tak bardzo mocno zrąbane, pokręcone i ryjące mózg, że… inaczej spoglądacie na swoje dzieciństwo. Inaczej na wychowanie dzieci. Inaczej…
Na wszystko.
Oto opowieść, jedna z TYCH! Tych wielkich, tych atypowych, a jednak dziwnie swojskich… chociaż nie do końca swojskich, bo kto by chciał tak bardzo ranić, lub widzieć takie życie i je akceptować, nie pragnąć zmiany… nie dziwota, że przenieśli to na ekran. Ciekawe jak ekranizacja oddaje powieść?
Nie wiem, czy chcę się przekonać.
Nie wiem…
Jedno wiem, jeśli pragniecie dobrze napisanej, pokręconej, wstrząsającej, burzącej wszelkie porządki, a jednak dziwacznie i prawdziwej, powieści… to jesteście w dobrym miejscu, by chwycić za tę. Ale uważajcie, to nie rozrywka. Zaczniecie inaczej patrzeć na świat. Nie tak jak po obejrzeniu Wiadomości, bo obrazy to co innego. Słowa są bardziej… prawdziwe. Bardziej włażą w duszę i serce i zmieniają nas. Nie do końca wiem, czy ono tracenie dziewictwa to dobra sprawa. Może życie w bańce nieświadomości byłoby lepsze? Dla zdrowia psychicznego?
Ale czy tak można?
PS. Warto przeczytać!!!
Śnieg na Wyspie…
No był.
Widzicie, no serio śnieg był w Wigilię. No jak nigdy prawie, znaczy chyba od sześciu czy siedmiu lat nie było, no a teraz był, no… ale. Tak, zawsze jest jakieś ale jeśli juz tutaj się mieszka. I nie takie, że ktoś ów śnieg wziął, rozsypał i zarządał opłaty, czy coś. Nie. No śnieg i niby był za darmo… chyba. I raczej nikt też nie domagał sie opłaty za równoomierność i tak dalej…
No właśnie, i może dlatego?
Może dlatego śniegu… nie dostali wszyscy? A tak… żeby znaleźć śnieg trzeba się było wybrać na niezłą przejażdżkę. Informuję, że był w okolicach Hammershusa i na środku Wyspy, ale nawet tam można było znaleźć dziwne, zielone plamy. Jakby ktoś wziął sito z wielkimi oczkami i tak se posypał. I jednym się dostało, a drugim… a może to było jednak trzeba zapłacić? No wiecie, za ten snieg i przymrozki? Bo u nas to zero, w nocy nawet 3 na minusie, ale w dziwń nie… wystarczy podjechać na północ i już zimniej, na środku Wyspy tyż zimniej. Stopień w te, stopień wewte…
Szaleństwo.
No ale, udało się i znalazłam trochę śniegu. W porcie w Gudhjem i Hammeren trochę lodu, ale tak wiało, że serio, aż mi wątroba się poruszała, więc wiecie, lepiej zmykać. I tak człek chory znowu… takie hobby chyba.
Ale potem do Ravnedalen!!!
Oj tak, przez przypadek!
Przyznaję, że dawno mnie tutaj nie było, a to miejsce jest naprawdę intrygujące. Jeszcze jeśli pozwolicie sobie na odwagę i pójdziecie i tu i tam, i wiecie, nagle jest i zimno i słonko, którego nie było od tak dawna… to macie prawdziwy, wigilijny spacer. Choć pewno niewielu coś takiego uprawia.
Reszta pierogi czy coś?
Ale tutaj, wzdłuż niesamowitej rozpadliny skalnej, wąwozu, doliny, czy jak to kto chce zwać… było w Wigilię pięknie.
Tutaj nie chodzi tylko o skały, o ono rozłamanie przestrzeni, ale i o drzewa, stojący głaz, o one zakątki, rzeczkę, o ten dół z wodą, wielce i dziwnie mitologiczny oraz ofiarny, no i jeszcze te wielkie, ogromne, niesamowite paprocie i zieleń która w wielu miejscahc już dawno zniknęła. I jeszcze o mchy i porosty i tą dziwną drogę, która nagle zamienia się w plątaninę ścieżek i…
Pięknie tu jest.
Niezależnie od pory roku.
Ale z Wyspą tak jest, że niektóre miejsca są trochę bardziej specjalne w pewną, określoną porę roku. Na przykład wiosną ta część wybrzeża, która kwitnie najmocniej, jesienią wszelkie lesistości, zimą wybrzeże… latem, wiecie, różnie jest. Zależy od człowieka. Czy chce pływać czy nie chce pływać?
Ale… w dzień później wyszło na chwilę słońce i dodatkowo przygrzało i nagle z zimy zrobiła się wczesna wiosna i serio… no naprawdę? Ja jak najbardziej doceniam oną zimę, po którą musiałam jechać pół Wyspy, bo u nas śniegu jak na lekarstwo, ale żeby tak 5 stopni od razu? Serio?
Serio?!!
PIĘĆ STOPNI?!!