„No dobra, można powiedzieć, że z niej wiecie, taka buntowniczka.
Można powiedzieć, że po prostu wybrała inną ścieżkę kariery, czy jakieś tam, ale tak naprawdę… po prostu ją to brzydziło. Wiecie, jajo z dupy. No takie mocne, twarde coś wyłażące z TAMTEJ strony ją odpychało, więc się wzbraniała, a potem zaczęła brać odpowiednie ziółka.
I wszyscy jej mieli to za złe.
Bo niby jak kura, to od razu mają być te jaja. Że jeśli już chce być taka koko, to ma znosić i tyle, zresztą, co zrobi z tym czymś, jak się jej zalęgnie? No co? No zresztą, przecież zawsze może zostać kogutem, to teraz takie modne, choć częściej w drugą stronę. No i może je oddać potrzebującym! Takie piekarnie na przykład czy coś? No na pewno nie te wegetariany, ale jednak…
… a może jest ona…
Bezjajeczniarką?
Onym najgorszym sortem kury?
A ona? Wiecie, po prostu się wyprowadziła w Bieszczady, zamieszkała w lesie, w norze z krasnalami i tam, zwyczajnie tak zajęła się ręcznymi robótkami i garncarstwem. Świetnie jej to wychodziło. I nie słuchała…
Bo niesłuchanie, jeśli chcecie być sobą, jest najważniejsze!!!”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Pogoda szaleje.
Najpierw mentalny wiatr, który schrzanił mi weekend, teraz słońce przez grube chmury. Zimno, dziwnie ciepło… kurde, no szaleństwo! O co chodzi? Na dodatek słońce wyłazi na kilka sekund mamiąc ludzki zegar by zaraz się schować i…
No wiadomo, prawie zima.
I kilka dni temu naprawdę spadło trochę śniegu. No dobra, to tak bardziej jakby ktoś wiecie, cukrem pudrem ciasto posypał, no ale. Nadal zielona trawa i tak dalej, więc… też normalnie. Na szczęście w końcu spadło trochę wody z niebios i znowu mamy rzeki. Dziwne to jest takie znowu mieć rzeki. Od tylu miesięcy to wszystko było takie puste i wyschnięte, a teraz nagle znowu jest tam woda.
Ale…
Coś się zmieniło.
W tych rzekach czegoś brakuje. Czegoś dziwnego. Czegoś naprawdę prawdziwego i żywego. Jakby nie były prawdziwe naprawdę. Jakkolwiek dziwacznie to brzmi. Jakby jeszcze nie były pewne. Jakby ktoś nie dodał odpowiedniego składnika. No dobra, może to i pokręcone myślenie, ale naprawdę coś dziwnego w tej całej późnej jesieni i rzekach. Wodzie, pierwszym śniegu.
Naprawdę dziwnego i strasznego.
Ale… są święta.
I o to chodzi!!! O zwykły, codzienny Jul. O te wszelkie przyjęcia, choinki, lampeczki na domach i płotach. O te… no właśnie, o oną pustkę dziwaczną, pokręconą. Jakby tak naprawdę ludzie tutaj nie mieli obchodzić świąt? No serio?!!! Co się dzieje? Naprawdę nikt niczego nie kupuje? Naprawdę? Nikt nie potrzebuje fajnych, zabawnych ozdób i takich tam małych cudowności świątecznych?
Ale choinki stoją.
Żeby nie było.
U nas oczywiście są one przysklepowe i te głównomiejskie oraz one portowe. Ciekawe, które polecą pierwsze, bo zwykle to tak się dzieje. Niestety. Dlatego nie są ubrane, dlatego mają tylko światełka i dlatego są przywiązane, zabezpieczone i ogólnie mówiąc zrobiono wszystko, by nie poleciały.
Bo wiało i wiać będzie.
Fale za to są dziwnie nieprzewidywalne ostatnio. Wiecie, jak nasze promy. Nigdy nie wiadomo czy popłyną czy nie, bo mamy takie, co to wyższych niż 2 metry fal nie chwytają, a na dodatek tak bujają, że wszyscy jadą do Pawiolandu. I tyle… ale z drugiej strony, co się nam zachciewa jakiś wypraw. No weźcie no, ludzie! W domach siedzieć. To nic, że w sklepach nic nie ma.
Będę żyć na mrożonej fasolce.
Ale wracając do fal, to człek przychodzi na wybrzeże i nagle… nie ma go. Wszystko się wali, a potem morze odchodzi, jakby coś je zasysało. Brutalnie i mocno. Z jednej strony słychać fale, ono dziwne brzmienie, które tak szybko uzależnia. Które sprawia, że nie można już bez niego żyć, oddychać, istnieć i tworzyć. Jakoś tak. Po prostu nie można. bez dźwięku, zapachu i mokrości… ale czemu one tak dziwnie i skrycie zjadają nam wybrzeże? A potem jakby nigdy nic, chowają się i nie ma ich…
I dlaczego nie ma tych barwnych wschodów słońca?
Ni zachodów, by być sprawiedliwym?
Dlaczego?