Pan Tealight i Ukryci…

„Nie…

Nie chodzi o to, że się chowali, wcale nie! Po prostu tak się nazywali i tyle! Wiecie, nie było w tym żadnej tajemnicy, chociaż… podobno ich przodek coś nabroił kiedyś tam i jakoś tak, nie lubili o tym zbyt wiele mówić. Wiecie, lepiej nie. By nie przerazić przyszłej panny młodej, czy kochanka, pana młodego, zwierzaka adoptowanego… przyjaciela, który jeszcze nie wiedział, że już nim jest…

Czasem lepiej nie mówić!!!

Czasem milczenie naprawdę daje najlepsze wyniki. W końcu stajesz się tak tajemniczy, że ludzie zaczynają cię olewać, a tobie to odpowiada, bo przecież i tak chciałeś być jednym z tych niewidocznych, tych skrytych, właściwie niewidzialnych. Tych kompletnie pomijanych, tych wielce istniejących, ale wiecie…

… nikogo nieobchodzących.

Bo najlepiej pozostawić coś na widoku by było bardziej ukrytym. I oni z tego skorzystali. A, że prowadzili na boczku pewien specyficzny biznes, to już wiecie… była całkiem inna historia. Bardzo intrygująca.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Odkrycie…

Kamienny korytarz w Gudhjem.

Jest taki jeden. Prawdziwy jeden. Może niedługi, może jednak dla wielu za mało spektakularny, ale jednak magiczny, niesamowity i co dziwne, dopiero go odkryłam. Przez tyle lat łażenia po tym mieście, dopiero teraz go poznałam. Zobaczyłam, zbadałam i poczułam się jak w innym świecie.

Naprawdę.

Ale może tak miało być? Bo teraz był najlepszy czas?

To miejsce trudno znaleźć.

Po pierwsze musicie wiedzieć gdzie jest Holkavej. Po drugiej, skręcić za czerwonym garażem w wąziutką uliczkę, która wydaje się być drogą do domu, ale nią tak naprawdę nie jest. Warto przełamać strach, warto oderwać się od widoku na nasz „biały pałacyk” i nie dać się oczarować tej żółciutkiej chatce z przepięknymi teraz, jesiennie czerwonymi i bursztynowymi drzewami i iść. Na początku będzie dziwnie. Tak, są drzewa, wąska, ale utwardzona nawierzchnia, są i jakieś kamyczki, gruz, a może grysik drogowy, nieudeptany? Nie wiem… ale przede wszystkim liście.

Niesamowite liście.

Widzicie, poranek skąpał je rosą, a w tym miejscu, w które słońce wpada tylko przez chwilę i tylko prosto przez to miejsce, którym weszliście, to nie zdążył wyschnąć., Został na tych kolorowych liściach i odbija niebo.

Jesienny błękit.

I ten zapach…

Jesienna ciepłość w zimnym powietrzu, chociaż…

Nie no, jakim tam zimnym powietrzu. Kurcze, ciepło wciąż jest. Ale jednak… ta słodkość, ta duszność, ona czarowna chrupkość. Uwielbiam. I to nagłe otoczenie się skałami, gdy nad głową widzę tylko wąski pasek nieba i kilka brzózek trzymających się skał, znajdujących oną drobinę gleby i tak wielką siłę w sobie, że nie chcą już żyć gdzieś indziej. Że są częścią tego świata, bo tak wybrały. Nie dlatego, że tutaj zostawił je ptak, czy przywiał wietrzny powiew, nie, to ich wybór…

Ale jest jeszcze coś.

Ten wielki promień słońca, unoszący mnie gdzieś, powoli, moszczący mnie, tulący, ale i też niesamowicie mnie poświatujący… po prostu, czas jedyny w sobie. Taki, który się zdarza i jeśli tylko podążysz za swoim przeznaczeniem, za nosem, za duszą, za uczuciem telepiącym się na końcówkach uszu… wtedy tego doświadczysz. To dostaniesz. Za darmo całkiem. Za kilka chwil i wydychane CO2.

Tylko za to.

Miejsce z wygładzonymi skałami, wyrzeźbione przez wody i lodowce, a może i słyszałam stukanie jakiegoś malutkiego młoteczka? Bo ta jedna skała wygląda jak głowa. Naprawdę. Niczym one hamerykańskie rzeźby górskie, wiecie, oni prezydentowie, czy co tam… może rzeczywiście underjordiskowie coś tutaj kują? Może są tutaj korytarze, może i jak się przypatrzę te ściany staną się dziełami sztuki, a może już nimi są? Bo przecież są, to w końcu natura!!! Ona zawsze tworzy sztukę. Od kształtu gówna do drzew, skał i sklepień kamiennych… Powinnam się bać, bo ścieżka wąska, ale to słońce, te liście… nie chcę stąd wychodzić, ale wiem, że ta podróż będzie krótka. Doświadczenie, ono coś mistycznego, co we mnie łka teraz, zostanie na dłużej. I może to hormony, może muzyka w jednym uchu bo znowu mi się słuchawka wysmyknęła… kurcze, potrzebuję słuchawek, te co mam mają naście lat, ciekawe czy ludzie wciąż takowych używają, nie wiem. Nie wiem tak wiele, bo żyję między skałami i dech mi natura zapiera… może już nie jestem człowiekiem, ale pyłem, światłem, wiatrem, mgłą, liściami?

Może?

Nie wiem.

Nie mam pojęcia.

Ale droga się kończy. Po prawej stronie drzewna nicość i jakaś biała chatka. Po lewej czerwony dom, który zdaje się być jednym ze strażników tego wąwozu… i nic więcej. Tylko ja, która nie chce wracać do świata, choć to świat, a raczej jego część, którą tak bardzo kocham… czy mogę tam zostać? Przecież jak słońce się przesunie, to uczucie zniknie, więc? jak zatrzymać uczucie?

Jak?

Zresztą… muszę do domu, siku mi się chce!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.