„Mokra…
Naprawdę tylko to na początku dało się o niej powiedzieć.
No i ten zapach.
Oj tak, jechała rybami i to tymi nie całkiem najświeższymi. Oraz wodorostami, no i może jeszcze tym czymś lekko już butwiejącym, nęcącym robaki i ptaki. Mocno sycącym, ale jednak… do obrzydzenia. Wiecie, skwaśniałym nawet, ale raczej w formie wciąż jeszcze dostępnej. Może nawet coś z racji cusine? Jakieś nowomodnej, czy coś? Galaretki z wodorostów, placuszki pierożki z nadzieniem…
… i sosik do tego.
Sosik musi być, co nie?
Ale jednak… wiecie, no przyszła. Na pewno była świadoma swojej tożsamości aromatycznej, więc stała przy tej nowej furtce, którą zrobili ostatnio, jednocześnie spychając Jednorożce w jakiś dziwnie mało widoczny kąt ich wybiegu, niektóre nawet zaganiając do ich szopy, pomieszczenia tak luksusowego w środku, jak bardzo rozpadającym zdawał się na zewnątrz.
Ale miało być o niej… tylko że, nie wiedzieli ni czego chciała, ni po co przyszła, ni czy zamierzała zostać, bo jeżeli tak, to musiała się wykąpać, naprawdę, ale jak to zaproponować, nie gnojąc czyichś uczuć? Przecież mogła przejść zbyt wiele i zbyt nagle i zbyt ostatnio, więc…
Co z nią zrobić?
Jedno było dobre… kapała, a wody wciąż mieli mało przecież. Chociaż, jeśli była to słona woda, wtedy… mieli problem”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Biało dookoła.
Gęsta, mleczna mgła wisiała, otaczała nas przez dwa dni i dwie noce. Niczym jakiś duchowy byt, coś całkiem niewytłumaczalnego. Coś, co chciało się przedrzeć przez wszelkie moce obecnych, technicznych cudów jak najbardziej, ale… już nie dawało siły. Już nie mogło, nie umiało, więc stało, wisiało…
… czekało.
Na chwilę, może na sekundę wyszło słońce, ale nie było go widać. W ogóle. Tylko ona poświata się zmieniła. Tylko coś zalśniło, a potem znowu mleczność. Stała, dziwnie namacalna, mocna i silna. Może i bardziej człowiecza niż nam się zdawało, może i bardziej ludzka, radosna, pena przeróżnych emocji… a może tylko smutku i przygnębienia? Ale chyba nie, bo przecież nie to czułam zamknięta w swoim domu i ogródku, niczym nagle osłonięta szklaną kulką, w której ktoś nie mieszał, ale w zamian, tak dla zabawy zakręcił światem dookoła niej, by ten stał się biały i puszysty.
Uwielbiam taką mgłę.
Po prostu.
Daje mi oparcie, staje się chrztem, odpuszczeniem, tymczasowym zwolnieniem z życia, z odpowiedzialności, z bycia dwunogiem wielce cywilizowanym, wyspecjalizowanym, znającym się na tym i na tamtym.
Mgła.
Gdy się pojawia wszystko się zmienia. Ludzie nagle zdają się przedzierać przez nią wydzierający, wytyczając własne, artystyczne, ścieżki, które od razu za nimi się zamykają, zaszywają, zanikają. Jakby ich nie było. A może tak naprawdę mgła żywi się tymi, którzy odważą się wyjść na zewnątrz? W ten ciepły, dziwnie niewilgotny, ale jednak przecież poprawnie mglisty świat.
Nawet te lampki, które już pojawiają się na domach, choinki w Nexø przyczepione do domów, są ledwo widoczne. Nawet one lampy wzdłuż drogi, te odblaski… wszystko zdaje się być wyssane z życia. I tylko ta mgła tak ciężka, miękka, taka ludzka. Może w rzeczywistości bardziej ludzka niż my wszyscy?
Nie wiem…
Czasem mi się wydaje, że tutaj zjawiska pogodowe naprawdę są bardziej osobiste, bytowe i wszelako… oj, na pewno mają swoje własne spojrzenie na świat i stany pogodowe. Znaczy wiecie, te no tam, hormonalne! Taki zwykły sztorm czy havgus… no serio, aż chce się zapytać jak mają na imię dziś. Bo przecież z każdym dniem czy sezonem one się zmieniają. Jak się czują i w ogóle, jak tam u nich, jak życie, dzieci i rodzina… jak teściowa, bo podobno były ze starą problemy!!! LOL
Albo wiecie, pogadać z nimi o swoim życiu, marnej ludzkiej egzystencji, diecie i problemach jelitowych?
A może to już dla mgły za wiele?
Po dwóch dobach mgła zniknęła.
Nie pozostała gdzieś na horyzoncie, albo jakby się spakowała i wyprowadziła. Ciekawe czy wróci? I czy to wciąż będzie ona, czy jednak może będzie to całkiem inna mgła? Bardziej babska lub bardziej męska… albo krewna tej, tylko wiecie, tańsza może? Bo przecież możliwym jest, że Wyspa je zamawia?
Co nie?