„Mistrz, ale od czego?
Bo wiecie, przedstawił się jako Mistrz, przyciągnął za sobą wielką, kraciastą walizkę z oberwanym uchem i już się zaczął wprowadzać. Porozstawiał wszystkich po kątach… aczkolwiek trzeba przyznać, że się nie opierali, bo… jakoś ostatnio mało było rozrywek, więc braki, co się nawinęło. A nawinął się on, więc… jakoś nie wybrzydzali. Zresztą, połowa wybyła nasłonecznić się przed bardziej szarymi dniami, które miały podobno nadejść, inni poszli pływać, bo ciepłota dziwna obmiotła Wyspę, a jeszcze inni mieli to wszystko gdzieś, pozamykali się w swoich pokojach, komnatach czy tam… tych miejscach z kajdanami i oczywiście rozżarzonymi narzędziami…
… wiecie, dla każdego coś miłego.
Wiedźmie Wronie Pożartej Mistrz nie spodobał się od razu, więc spierniczyla do lasu wymachując aparatem i udając, że ktoś jej zapłaci za te wygibasy, próby uchwycenia niewidocznego, bycie innym i takie tam. Jakby kurna w dzisiejszych czasach nikt nie posiadał aparatu… no weźcie no, wszyscy je mają, a nagrody dostają ci co robią fotki telefonem, więc po co się babo wyginasz? Zainwestuj w retusz i będzie grało, ale nie… bo ona chce prawdziwie, choć w jakimś stopniu…
A Mistrz?
Nikt go nie pytał, więc wziął się za swoją robotę…
Chyba mieli być zaskoczeni. Za jakiś czas. Ale na razie, nic z tego nie miało znaczenia. I to najmniejszego!!!”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Szarości i mglistości.
Ale nie pada.
Jesień, która nagle wyskakuje, w końcu zmienia świat na szary w tle, a na poboczach znowu one złocistości, pomarańczowości, one cudowne plamki burgunda. Szczególnie, jeśli akurat wybieracie się do Paradisbakkerne.
To naprawdę cudowne miejsce. Idealne dla tych, którzy mogą sobie pozwolić na lekkie wspinaczki i ślizgi, ale też i tych na rowerach, wózkach, czy w wózkach. Możecie zabrać na spacer osobę mniej lub bardziej niepełnosprawną i naprawdę, dzięki asfaltówce biegnącej środkiem tej krainy, nie będzie żadnego problemu, ale… no właśnie, ale. Ale na pewno zaskoczy was to, że zwykle tak znajome jeziorka i inne zbiorniki wodne zniknęły. Dziwnie. Jakby nigdy ich nie było…
Na szczęście drzewa wciąż są.
No dobra, niektóre.
To niestety pracujący las, więc często się i wycina i sadzi. A ja źle działam, gdy widzę puste miejsca. Wiem, że urośnie, ale… szczególnie w ostatnich miesiącach, kiedy pogoda naprawdę zdaje się boleć, to jednak odradzam wycinki każdemu. Rozumiem, że takie to pole, ale naprawdę wciąż widać jak GIGANTYCZNĄ różnicę robi las ze starszym zadrzewieniem i ten, który dopiero stara się wzbudzić naszą sympatię i wszelkie uśmiechy. Wiadomo też, że starsze drzewo produkuje więcej tlenu niż stado młodych.
Może zróbmy drzewom amnestię na dłużej?
Może?
No ale, idziemy na spacer.
Najlepiej na długi.
Bo tutaj są skały, niesamowite, zbite, samotne, wciąż jeszcze w miejscach bardzo zalesionych są one oczka wodne, wilgotności, zieleniące się neonowo krzaczki już odartych z owoców jagodników. Mchy… no i te listki. Tak, w większości już nieistniejące, ale miejscami wciąż jeszcze są i tworzą coś między pomarańczowym, a wściekle czerwonym światem. A już miejsca, gdzie znajdują się iglakowe zagajniki, takie z pojedynczymi brzózkami, dodającymi im lekkości, fioletów i kształtów czarownych… Mglistości jakiejś takiej, uczucia ciągłego, magicznego ruchu.
Ale… te świerki.
Spora część z nich ma spalone całe gałęzie, albo tylko części. Szczególnie w tych miejscach przytykających do kamienistej, wyboistej ścieżki prowadzącej do kamienia, który drga czasem, ale widok… widok jak z Alicji, tej, co wiecie błąkała się po onej czarownej krainie, molestowała królika czy tam zająca i miała dziwne uczucia w stosunku do herbaty i żarcia oraz picia wszystkiego, co znalazła. No i była tam królowa o specyficznie czerwonych włosach… no to właśnie taka barwa błąka się między zwyczajową, ciemną zielonością tych iglastych choineczek.
Ech… a jak pachniały!!!
Świątecznie na maksa!!!
No a potem człek jak zwykle dał się opętać tym drzewom i skałom. Pustym gałęziom, tym wciąż pełnym gałęziom i wiecie… zatopił się. Na ponad dwie godziny. Potem ta dolinka, trochę owczych kupek, a potem, wiecie, czerwony las. Ale nie iglasty. Liściasty. Wciąż jeszcze trzymający się dobrze… a potem żółte modrzewie, wciąż włochate i brzózki młode, złociste, przepiękne, cudownie wciąż połyskujące.
No po prostu to miejsce jest magiczne.
I możecie wybrać sobie miejsce, w którym się schowacie, i w które da się lekko wchłonąć, i zostać z wami na dłużej.