Pan Tealight i Pan Skurczybyków…

„Bogowie się rodzili.

W bólach, wkurzeniach, cierpieniach cielesnych i wszelakich uniesieniach. Tych postrzeganych jako dobre i tych złych. Rodzili się w mgnieniu oka, albo też w bólach i wszelakich przekleństwach, które naprawdę wymagały czasu, by namoknąć, nasączyć się uczuciami. Albo też tylko oszukiwały i zwyczajnie nie chciały wyłazić wtedy gdy inni. Po prostu pragnęli tylko czasu dla siebie.

Rodzili się.

Tak naprawdę nigdy nie tworzyli się sami, choć istniały pewne teorie i Wiedźma Wrona z Panem Tealightem badali to zagadnienie, ale wciąż byli w lesie, więc, tak między drzewami raczej bawili się kolorowymi i spalonymi liśćmi bardziej, niż wiecie, zajmowali się nauką i takimi tam… Chcieli skorzystać z tej jesieni, choć była taka uboga, umęczona, dziwnie sucha, ciepła i naprawdę obolała.

Ale oni się rodzili.

I ludzie nawet nie zdawali sobie z tego sprawy.

A jak się rodzili, znaczyło to też, że będą się wtrącać w życia i postępowania wszelkich dwunogów. Wiecie, psy od dawna wiedziały, że wszystko można osikać, a koty, wiadomo… za to reszta zwierzyńca zbyt zajęta była tym, by przetrwać i miała naprawdę gdzieś tych całych bogów. Mieli swoich, a ci łatwo gryźli i drapali, więc wiecie… lepiej ich nie denerwować.

Zostawiać kości i mięso, ale nie denerwować.

Czcić, ale niekoniecznie spraszać na imprezy rodzinne…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Dobra, dość tej przyrody.

Jesień bidulka się nie wybarwi, wiatry wrócą, na zewnątrz ciepło, może i będzie słonecznie, może nie, jedno wiadomo… Jul is coming. Czy będzie zima? Wiecie co, nie widzę tego, a to oznacza, że już mam doła. Ja chcę zimę. No ale. Przecież jak ja coś chcę, to bardziej niż rzadko się wydarza, więc…

Chodźcie na zakupy!

Bo wiecie.

Tutaj jak nie znajdziecie cudów wianków i tak dalej do połowy listopada, to po ptokach. W połowie grudnia to w ogóle rzeczy znikają, więc pozor pozor i szukamy. Oczywiście pierwsza myśl to nasza piękna stolica, Rønne. Mamy tam większość sklepów, w tym te dwa najważniejsze czyi Tiger i Søstrene Grene. Tak jak latającego tygryska zna spora część Europy, tak już sióstr G. nie tak wielu. A to dość specyficzny sklep. Coś jak mała IKEA połączona z kopiami wielkomarkowych, ale tutaj tańszych marek. Czyli szklane kule będą z plastiku, ale też mamy dużo drewna i ceramiki. Oczywiście wszystko do pakowania, DIY jak najbardziej, choć ostatnio uszczuplili malarski kącik. Są gary do kuchni, są i słodycze z dalszych części kraju i tym podobne.

Wszystko z papierowymi torbami i ogólnie szyk fik.

Wystrój typisz skandinawisz.

Naprawdę można się obłowić, ale… bierzecie poprawkę na to, że ludzi w tym miejscu może w tym okresie mniej niż przepisowe 40 tysi, ale jednak oni dobrze wiedzą, że jak coś jest to trzeba brać od razu, więc… niektórzy polują. Dodatkowo na Wyspę dostarczane jest mniej asortymentu i w ilości i w jakości często i w… rodzajowości. No sorry, niektórych rzeczy nie ma w ogóle. Dlatego… trzeba zaczynać wcześniej! Albo zostają wam zakupy przez neta, które przy wiatrach i ogólnej promowej niesubordynacji zdaje się być ostatnio dość ryzykownym pomysłem.

Potem zostaje Nexø.

Oczywiście w stolycy mamy jeszcze kilka kwiaciarni, zaraz, nie czasem jedna? A może dwie, no i są ubraniówki i coś, co jest w Nexø, więc wiecie, wspomnimy o tym teraz. Imerco i Kop og Kande. Dwa sklepy, które trzeba odwiedzić, ale które mogą was mocno walnąć cenami. Pewno, pod koniec lipca będą jakieś przeceny, ale nie takie jak kiedyś. Nic już tutaj nie jest jak kiedyś, jak kilka nawet lat temu.

Nie wspominam Lidla, Netto i Kvickly, czy tych kilku sklepików w niektórych miastach, bo one często… kompletnie to olewają. Już od kilku lat nie ma na przykład rzeczy na Halloween. Z jednej strony to rozumiem, bo kogo to obchodzi, ale z drugiej to dziwne. Wiecie, nobody cares… Warto do nich zajrzeć, mogą czasem zaskoczyć czymś wyciągniętym z magazynów sprzed wieków, ale jednak, niezbyt mocno. No chyba, że styknie wam ser, flaszka wina i musztarda. To jest wszędzie. Lidl oczywiście jak zwykle daje du… znaczy ciała. Są już 3 lata, a od dwóch bardziej powiększają przestrzeń pustą niż oną zapełnioną towarem.

Ale ludzie i tak przychodzą bo wiecie… brak wyboru.

Warto zajrzeć do dwóch księgarni, czyli i Nexø i stolica, i sprawdzić market w Aakirkeby, ale wiecie, nie oczekujcie cudów. Zdarzają się jak wszędzie, ale ostatnio jakby się nie zdarzały, a ból złamanych marzeń jest straszny.

W tym roku nie ma nawet skrzacich drzwi!!!

Jak ja to przetrwam?!!! Co z moją kolekcją?

Cudownym elementem zakupów oczywiście MOGĄ być julemarkety, ale…

Nie wszystkie.

Te najlepsze to ten nad morzem w Sandvig, pod latarnią, no i oczywiście u nas w Gudhjem! W gaardzie. Nie w mieście. Zepsuł się ten z Middelaldercentrecie, ale na spacer za friko tam zawsze warto pójść, zwierzaczki są fajne, więc wiecie, można to potraktować inaczej. Naprawdę fajnie. Są piękne, kapitalne rzeczy, które dostaniecie od złotników i wszelkiej maści rękodzielników, ale tak serio, to lepiej, jak się ich zna i zwyczajnie zagląda do nich tak wiecie, prywatnie.

Umawia się i ma świnkę na szczęście…

To jak? Gotowi na polowanie?

LOL sorry, czasem to tak wygląda. Albo zwyczajnie, nastawiacie się, w gazetce reklamowej jest, a potem w sklepie śmieją się wam w twarz, że chyba was polało… oczywiście, że jak zwykle nie dowieźli.

Promuje w tym Lidl.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.