„Leżą i się grzeją.
Grzeją się i promieniują.
Czasem coś w ich załamaniach wyrośnie, czasem korzeń je rozwali nawet, procesy wietrzenia kombinują, no ale… to trwa. A co, jeśli skała chce makeovera i to teraz od razu? No co ma zrobić?
Udać się do Redułing’u Erałndplejs’u.
Bo widzicie, wyrosło coś takiego na Wyspie.
Coś bardzo mało oficjalnego, coś szeptanego, coś prowadzonego przez byty, które spoglądają na Wiedźmę Wronę Pożartą z tym dziwnym uśmiechem. Nie szyderczym, ale jakby spotkały znajomego, który jednak, jak dobrze wiedzą, jak niesamowicie są tego świadome, nie lubi sie socjalizować i właściwie lepiej go do tego nie zmuszać, więc wiecie, nie zmuszają i tyle…
Miejsce wybrały oddalone od wszystkich.
W pięknej, malowniczej małej, białej chatce z czarnymi, drewnianymi wykończeniami. W sadzie, z płotkiem mocno ruchawym, oczywiście zaraz nad skałami, nad morzem, żeby wiedzieć i widzieć. Żeby się wciąż uczyć, choć podobno były ich częścią, dlatego tak dobrze znały się na swojej robocie…
Dusze kamieni.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Knurowi za miedzą dostała się kobieta.
Znaczy no wiecie, każdy ma sąsiadów takich lub innych, my mamy wiatrak, a pod nim knurka. Świetny zwierzak. Gigantyczny świń ze zwisającymi penisami po bokach ryjka. Pewno taka rasa, ale wolę o tym nie myśleć. Trzeba przyznać, że jak zwykle wychodzi na to, że koń nie będzie tak przyjazny jak zwykła świnia.
No serio.
Jak piesek!!!
Oczywiście, że zdaję sobie sprawę ze świńskiej inteligencji. No i obycia też. Bywałam na wsi, bawiłam się z prosiaczkami, a co najważniejsze znałam mądrych ludzi, którzy wiedzieli jak zwierzaki traktować, jak je szanować i jak… jeść. A tak. Koń miał być wybiegany, krówkom dupki obczyszczone, a świnki nakarmione. I tyle. Zawsze nakarmienie zwierzaka było najważniejsze, przed człowiekiem i zawsze miało to być jedzenie dobre. Człowiek karmiony był potem, bo dobrze wiedział, że bez zwierzaków umrze. Nie będzie miał nie tylko konia, który pomoże mu w orce czy zawiezie do kościoła, ale też i żarcia na zimę. Czy nawet i towarzystwa. Nie wiem dlaczego współczesny człek tak zatracił kontakt ze zwierzętami, no ale… zatracił. Kto jeszcze ma babcię czy ciotki na wsi? Ale wiecie, takiej prawdziwej wsi?
Kogo z was zaskakują kozy, owce i krowy, które na Wyspie pląsają sobie radośnie i wolno zostawiając kupy dookoła?
Ale jak się mieszka w Melsted, to człek jakoś tak ma te dwie krowinki, prosiaczki, wiatrak i kilka owiec. A ostatnio są i za płotem gęsi czy śliczne, młodziutkie, białawe kózki. No przecudne. Czy to zoolog? Nie. Po protu mimo braku wody jest rosa i trawie się dobrze ma. A jak się jej ma dobrze, nosz to przecież żarcie jest za darmoszkę, no!!! Kto jeszcze pamięta, że żywiźnie wystarcza łąka… nieużytek, który później można zmienić w pole, bo będzie tak nawiezione.
Kto pamięta trójpolówkę?
Czemu ludzie żrą tak wiele?
Gorąco…
Ale no naprawdę od kiku dni wytrzymać nie można.
Oczywiście wieczorem temperatura sobie spada do ogólnie przyjętej normy jesiennej, ale żeby były takie upały? We łbie się nie mieści. Człek czeka na oną jesienność, a tutaj co? No kurcze pełne lato. Ino bez showerów. Trzeba przyznać, że ten brak wody, ona inność morza, dziwne wypłycenie, brak chełbii, w ogóle jakaś taka pokrętność… brak większych wiatrów i dziwna tajemniczość aury przyszłej… straszy.
No bynajmniej, oczywiście Gudhjem szykuje się na straszenie.
Nie żeby miało być coś nowego… chyba. W końcu zabaweczki wieszają stare, więc czego oczekiwać? Łapania jabłek, cukierków, czekoladek w strasznych kształtach i cenach, i na pewno jakiegoś biegu, no w końcu pro zdrowotni jesteśmy, co nie? Ale czy będą dzieciaki łażące po domach? Może w samym mieście tak, ale na obrzeżach ostatnie widziałam kilka lat temu. Może je kto zjadł, ja się nie poczuwam do odpowiedzialności za ich zniknięcie. Oj nie. Nic z tego. LOL
A jak ten przyszły tydzień przejdzie, to już będzie ogólnie God Jul i tyle.
Bo wiecie, u nas wszystko zaczyna się wcześniej.
Oczywiście poza asortymentem w sklepach zwyczajowych, który ma gdzieś świąteczności. Nawet Lidl nas olewa, choć ostatnio sprowadzili krakowską. No serio. Wiecie, z okazji jakiegoś tak polskiego weeku. Co dowcipne, każdy polish week kończy się tym, że w Lidlu nie ma nic. Już nie wiem, czy nie dowożą, bo przeca z Polski, to kawał straszny, Afryka bliżej… i Chiny, czy ludzie wykupują na pniu i po znajomości i to przed otwarciem sklepów. I to obydwu!!!
Kurde no!!!
Oscypka bym zjadła!!!