„Magiczna i dziurawa.
I w zielono-czerwoną kratkę, krzywo nadrukowaną na białej, a raczej lekko żółtawej, bawełnianej, miękkiej szmatce. Wiecie, taką z już odgryzioną zawieszką. Zawieszką z zielonej tasiemki, sądząc po pozostałych włókienkach. I śladem małej rączki, mniejszej niż skrzacia…
Pojawiła się na parapecie Kuchni Białego Domostwa cichutko, spokojnie, w bezwietrzy poranek… dość późny raczej, tak już po śniadaniu, ale jeszcze przed obiadem. Przed trzecią, ale po drugiej i pół przegryzce. Taka wiecie, niegadająca. Milcząca. Raczej wyprana przez ten świat jak wszyscy w Sklepiku z Niepotrzebnymi, ale niemająca ambicji by zostać ścierą do podłogi. Raczej patchworkiem. Raczej czymś większym, lepszym, czymś co jeszcze zaśpiewa…
Albo choć zanuci.
Nie musi być od razu aria przecież. Nie musi być szeptany melodyjnie sonet, a nawet i obejdzie się bez ballady. Naprawdę. Po prostu nie podłoga. Tylko i wyłącznie nie podłoga!!! Bo to brzmi strasznie!!!”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Czasem się tak zastanawiam…
Może uznajcie to za teorię spiskową, czy coś, ale… nasza mało uczęszczana droga czasem służy za miejsce dla dziwnego autobusu, który… albo zakręca gdzieś tam i wraca do miasta, albo znika. Serio, czasem znika. A wyjazdu stąd nie ma, tylko pola. Albo… te wielkie ciężarówki z milionami światełek!!! Czy przewożą do nas UFO. Do tego dziwnego buddynku a końcu ulicy, który właściwie nie wiadomo od czego jest, a może jednak chodzi o coś więcej? Może chowają tam jakieś wielkie tajemnice rządowe? Te wszystkie, o które oskarżają na Rosjanie? No wiecie?
Może to wszystko prawda?
Znowu przejechała ciężarówka ze światełkami dziwnie zimnymi. Ledwo właścwie mieszcząc się na szosie… Po co? Dlaczego? Na co? Czy jest w tym jakaś większa tajemnica, kręgi w zbożu i wykrwawione bydlęcia stekowe? No wiecie, te wszelkie dziwne zjawiska całkiem niewytłumaczalne, albo wytłumaczalne w pokrętny nader sposób dla tych, co nie chcą wierzyć, tudzież i wiedzieć trochę więcej.
Wiecie, jednak niewiedza jest bezpieczna!
Bardzo…
Czasem myślę zbyt wiele, bo jakoś między tymi drzewami, skałami i onym wybrzeżem dech zapierającym… między żyłami kryształu w granicie i wszelakich granatów czy ametystów, to przecież musimy mieć coś jeszcze. Nie tylko ten zagubiony skarb Templariuszy, zaginiony piąty kościół okrągły, czy też… żyły energetyczne, które przełażą oczywiście przez Wyspę. No inaczej być nie może, no!!!
Bo czy czasem Wyspa nie zdaje się wam zbyt mało tajemnicza?
Przyznajcie się!
Wydaje się?
A może jednak nie? Może jednak kurcze wielu przybywa tutaj z powodu tajemnic? Wielu jest uświadomionych. Może tajemnice są powodem przyjazdu?
Tak naprawdę Wyspa ma masę tajemnic.
Ale czasem mi się wydaje, że najważniejsze jest to, że je ma. Że można o nich myśleć, dumać, marzyć tworzyć teorie, ale pod koniec dnia pozwolić im pozostać tajemnicą. Po prostu. Zwyczajną tajemnicą.
Bo co w tym złego, by wciąż były ukryte?
Tajemnice?
Tajemnicą nie jest, że od dziś znowu mocno wieje. Wczoraj więc z cieknącym nosem, zaburzeniami błędnik i amokiem w duszy udałam się na spacer w poszukiwaniu jesieni i podłamało mnie ZNOWU ile kolejnych drzew zamordowano. Bo ostatnio to właśnie drzewa opłakuję najgłośniej i najbardziej. Przykro mi, ale ludzi już nie. Jakby tak naprawdę nie mieli sensu i znaczenia.
Jakby to wszyto już nie było ważne…
I wczoraj było słonecznie, poruszył mnie widok wyciętych drzew i malutkiej ilości wody w Gråmyrze i te ostatnie lilie, które pewno zaskoczył przymrozek. Choć podobno był odczuwalny tylko w najwyższym miejscu, ale kto to tam wie. Może poczuły się źle? Bo liście, to tak naprawdę nawet nie zaczęły się kolorowić na inną zieloność. Za to Turyścizna wciąż obecna. Nad resztkami wody wyglądającej jak rozpuszczone, zielonkawe tabletki na kaszel, parki w różnym wieku swym własnym, ślicznie się kotłują.
Widać im zimno niestraszne.
U nas w nocy dobiliśmy do 7 stopni. Wiaterek właściwie pachnie mrozem, co jest… zaskakujące o tej porze roku, ale nie tego roku. Bo co jak co, ale po ciepłej, choć długiej i śnieżnej zimie od połowy kwietnia mieliśmy suszę, która się jeszcze tak naprawdę nie skończyła. I teraz kalendarzowo jest ta jesień, ale wszystko skacze, nie przechodzi płynnie i człowiek czuje to jakoś w kościach. W mięśniach, w duszy, sercu… właściwie wszędzie. I wcale nie jest mu z tym dobrze.
Wcale, a wcale.
PS. Promy dziś odwołane! Wiecie, fale, czyli… ech, nowy promowy dyrektor, znaczy firma cała, znowu daje dupy. I tyle. Jakby serio nie wiedzieli jak Bałtyk działa. Nawet serio nie chce się o tym gadać.